Co się stało z Alice?
Kto obdarował tę książkę tak wyjątkowo paskudną okładką? Jak mógł!? Czytał w ogóle to, co znajduje się w środku? Nie wydaje mi się. To niewyobrażalny błąd, bo mogę się założyć, że okładka odstraszyła większość potencjalnych czytelników tej powieści, którzy prawdopodobnie uciekli na jej widok gdzie pieprz rośnie. Szata graficzna nawet w najmniejszym stopniu nie obrazuje treści.
Eleanor Hibbert to niezwykle płodna autorka, napisała bowiem ponad sto powieści pod różnymi pseudonimami, a najbardziej znane to: Jean Plaidy, Victoria Holt, Philippa Carr, pisała także jako Eleanor Burford, Elbur Ford, Kathleen Kellow, Anna Percival oraz Ellalice Tate.
"Panią na Mellyn" jako pierwsza przeczytała moja mama, której książka musiała niezwykle przypaść do gustu, ponieważ gorąco zachęcała mnie do zapoznania się z lekturą, a jako że nie miałam akurat nic innego pod ręką stwierdziłam, że skorzystam z okazji.
Dwudziestocztero letnia Marthy Leigh nie ma widoków, aby wyjść za mąż, więc przyjmuje posadę guwernantki w rezydencji Mount Mellyn. Jej wychowanka, Alvean, sprawia na początku kłopoty, jednak z czasem ośmioletnia dziewczynka zaczyna dogadywać się z kobietą, a najbardziej zbliżają je do siebie lekcje konnej jazdy. Jednakże z czasem Marty popada w obsesję dotyczącą pierwszej pani TreMellyn, Alice, do której jest bardzo podobna...
Książka pozytywnie mnie zaskoczyła, nie spodziewałam się, że okaże się tak dobra. Pod wieloma względami przypomina mi "Rebekę" Daphne du Maurier, nie chodzi tu o fabułę i bohaterów, ale o wrażenia, które wywarły na mnie obydwie powieści. Są lekkie, przyjemne, no i zadziwiająco szybko się je czyta. Mają taki specyficzny i tajemniczy klimat, który nie sposób opisać zwykłymi słowami. Bohaterowie są tacy żywi, czasami miałam wrażenie jakby zaraz mieli wyskoczyć z kartek. A opisy, stworzone przez tak lekkie pióro, podczas czytania sprawiają niewysłowioną przyjemność. Dialogi również na dobrym poziomie, można wręcz pozazdrościć Holt literackiego kunsztu.
Najbardziej upodobałam sobie Alvean, dziewczynkę, której każde pojawienie się dodawało książce smaku, zdecydowanie jest to najbarwniejsza postać tej historii. Na początku była wymalowana ciemnymi kolorami, ale później dzięki pannie Leigh jej osobowość nabrała zupełnie nowego jasnego wyrazu. Sama guwernantka nie zaskarbiła sobie mojej sympatii. Czytałam i stwierdzałam, że "Ta kobieta nie ma w sobie życia!". Może to i dziwne, ale nie lubię uporządkowanych, dobrych i nieskazitelnych ludzi, a tym bardziej książkowych postaci. Tacy nie dość, że są denerwujący, to jeszcze niesamowicie nudzą.
Moje pierwsze spotkanie z twórczością Eleanor Hibbert wypadło bardzo dobrze, oczywiście w wolnej chwili pójdę przetrząsnąć bibliotekę w poszukiwaniu innych jej książek, a Was tymczasem gorąco zachęcam do upolowania "Pani na Mellyn". Udajcie, że nie dostrzegacie tej szpetnej okładki.
W takim razie będę pamiętać, aby, widząc tą okładkę, nie uciekać, a raczej wyciągnąć po nią rękę. ;)
OdpowiedzUsuńHistoria tej książki zapowiada się ciekawie i mnie do siebie przekonuje, jednak z tą okładką muszę się zgodzić. Kojarzy mi się poniekąd z "Modą na sukces"... :)
OdpowiedzUsuń"Może to i dziwne, ale nie lubię uporządkowanych, dobrych i nieskazitelnych ludzi, a tym bardziej książkowych postaci. Tacy nie dość, że są denerwujący, to jeszcze niesamowicie nudzą." - mam dokładnie tak samo. Najbardziej lubię te nieidealne postacie, bo zawsze mają w sobie mnóstwo życia i charakterku ^^
OdpowiedzUsuńKsiążka raczej nie w moim guście. No i mimo wszystko niesamowicie odstrasza mnie okładka - jeśli treść choć troszeczkę zgadza się z okładką, to... yyy, raczej nie :) Choć jak znajdę w bibliotece, to chętnie przeczytam ^^
Pozdrawiam ciepło
Będę udawać, że nie dostrzegam tej szpetnej okładki.
OdpowiedzUsuń