sobota, 29 marca 2014

"Mały Książę" - Antoine de Saint-Exupery

Dzisiaj będzie inaczej. 
Dzisiaj użyję tylko znikomej ilości słów. 

Dzisiaj przedstawię Wam książkę:
krótką;
pełną cudownych ilustracji;
napakowaną prawdami życiowymi;
pełną tego wszystkiego o czym na co dzień się nie myśli;
rozkazującą się na chwilkę zatrzymać;
pytającą co przedstawia tamta akwarelka;
zasypaną różnymi planetami.

Czy trzeba do niej dorosnąć? 
Hm. 
Kłóciłabym się.  
Powiedziałabym, że więcej zrozumie z niej młody niż dorosły. 
Bo wszyscy dorośli doszukują się nieprawdy w prawdzie, a dzieci przyjmują ją bez zająknięcia. 
Choć bez wątpienia. 
Trzeba przeczytać chociaż parę razy. 
W tych momentach życia kiedy przez nie przedziera się huragan. 
Aby "Mały Książę" mógł wszystko uspokoić. 
Wtedy będzie najlepszy, najlepiej rozumiany.

Może nich za rekomendację wystarczy Wam to, że ja nie chcę dorosnąć. 

I nie zamierzam tu przytaczać pięknych cytatów. Zamierzam je wszystkie zapamiętać poprzez ciągłe wracanie do fragmentów; poprzez odkrywanie tej książeczki na nowo. 

niedziela, 23 marca 2014

"Nadzieja" - Katarzyna Michalak

Spróbujemy raz jeszcze? Od nowa? 


Twórczość Katarzyny Michalak powoli poznaję, mam dopiero za sobą trzy powieści z jej dorobku, a mianowicie "Bezdomną" (która mnie straszliwie rozczarowała), "Rok w Poziomce" (który  nie był zachwycający, ale mimo to przyjemny) i, no właśnie, "Nadzieję", którą dzisiaj skończyłam czytać. Tym razem pani Kasia bardzo mnie zaskoczyła.

Lilianę poznajemy w momencie, gdy jako mała samotna dziewczynka wędruje przez las, szukając miejsca, w którym będzie bezpieczna i szczęśliwa. Zamiast Arkadii znajduje rannego Aleksieja, syna sąsiadki, który od tego dnia staje się jej najserdeczniejszym - i jedynym - przyjacielem. Dzieci dorastają razem, dzieląc się największymi tajemnicami i lękami. Niestety, los wkrótce je rozdziela i wydaje się, że ich drogi nigdy się już nie skrzyżują. Jednak Lilianę i Aleksieja połączyły na zawsze dwa uczucia, silniejsze od przeznaczenia: miłość i nienawiść. Mężczyzna ciągle powraca do kobiety, mimo,  że ta potrafi jedynie go ranić. Ona, Lilith, jest jak ogień, on - jak ćma. Miłość staje się obsesją, przeznaczenie zmienia się w fatum, a Liliana i Aleksiej nie potrafią, a może nie chcą się temu przeciwstawić. Pozostaje tylko Nadzieja...*

Od książki nie mogłam się oderwać i przestać choć na chwilę czytać, co jednak nie zmienia faktu, że "Nadzieja" jest niczym telenowela. Autorka non stop wrzuca swoim bohaterom kłody pod nogi, i jak mi się zdaje, przygotowała dla nich masę nieszczęść, którymi kolejno w nich ciska. A później stara się ich niezwłocznie z tego bagna odratować w bardzo pomysłowy sposób, czasami wręcz śmieszny. To wszystko jest tutaj tak nieprawdopodobne i pozbawione logiki, że po prostu nie mogę się temu nadziwić, dobrze, że ja nie mam aż tak skomplikowanego życia. 

Styl jakim posługuje się Michalak jest lekki, przyjemny i typowo kobiecy, pasujący do tego rodzaju literatury, jednakże wymaga on doszlifowania i pasowałoby nad nim jeszcze popracować. Niektóre sytuacje wydają się sztuczne, a opisy nie zachwycają, chyba tylko dialogi ratują sytuację, bo wychodzą nad wyraz naturalnie. Wydaje mi się, że pisarka sama dobrze nie wiedziała za co się bierze, bo książki traktującej o takich tematach jak przemoc domowa, prochy, samookaleczenie, gwałt nie można napisać na szybko, na luzie i bez dogłębnego wniknięcia w temat. W przeciwnym razie wychodzi, tak jak tutaj, niesmacznie i nierealnie. 

Sami główni bohaterzy (tylko główni, bo reszty nie ma, a jak są to puści, niczym się niewyróżniający) też zaskakują. Zaskakują swoją głupotą i decyzjami, które podejmują. Autentycznie, w żaden sposób nie mogę rozgryźć ich postępowania, dlaczego tak, a nie inaczej? Skąd taki pomysł? No skąd, ja się pytam!? Lilou bardzo nie lubię, Aleks jeszcze przejdzie, ale to też z zamkniętymi oczami. 

A teraz tylko wzdycham, po po raz kolejny się zawiodłam. Dostałam twór, który prawdopodobnie miał wycisnąć z czytelnika łzy wzruszenia, miliardy nieopisanych emocji i chwytać za serce. Niestety, nie ten adres. Ale mimo wszystko jest to książka w miarę przyjemna, bo szybko się czyta i do tego jest taka cienka!

* - pochodzi z okładki

piątek, 21 marca 2014

Najsłynniejsi zakochani?

Wspominałam w jednej z ostatnich recenzji, że niespecjalnie przepadam za dramatem szekspirowskim i nadal nic się w tej sprawie nie zmieniło, ale dzisiaj postanowiłam trochę głębiej wniknąć w ten temat.

Przede wszystkim ta ich "miłość", przereklamowana, nienaturalna i sztuczna, no sorry, ale ja nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. Taka nie istniała, nie istnieje i istnieć nie będzie, no chyba, że w książkach, ale to już zupełnie inna sprawa. Nie jestem romantyczką, aby mnie wzruszyć, albo cośkolwiek w tym stylu, potrzeba... hm, baaardzo dużo. Moim zdaniem nie wystarczy spojrzeć komuś w oczy i od razu się wie, że - tak! to ten jedyny! Ludzie, to chore i takie głupie. A to "tragiczne" zakończenie wcale tragiczne nie było. Było komiczne. Uprzedzając wasze stwierdzenia - wiele osób raczyło uświadomić mnie o tym, że nie mam serca, nic nowego.  

Natomiast film, który oglądałam z przymusu, inspirowany "Romeem i Julią" Williama Szekspira, był po prostu słaby. Jest on tak sztuczny, tak groteskowy, że aż idiotyczny. Oczywiście wielki plus za DiCaprio, szkoda tylko, że ja zawsze będę go widzieć jako Jack`a z "Titanica", więc kompletnie nie pasował mi do roli Romea. Ale Claire Danes jako Julia jest, delikatnie mówiąc, paskudna, choć może to wynikać tylko i wyłącznie z moich własnych uprzedzeń, o których wolę tutaj nie wspominać, bo mogą wydać się Wam śmieszne (i pewnie takie są).
Efekty specjalne i dialogi "wyciągnięte" z pierwowzoru reprezentują sobą tak mierny poziom, że aż szkoda gadać. Reżyserowi całkowicie nie wyszło wprowadzenie tej historii we współczesne realia.

Osobiście nie polecam. Te 120 minut uważam za zmarnowane. Z dwojga złego wolę książkę.

Ale za to, musical studio Buffo jest naprawdę ładny, choć nie oglądałam w pełni i dość uważnie, to jednak w chwilach olśnienia przypatrywałam się temu co dzieje się na ekranie (oglądane na YouTube) z dużym zainteresowaniem. Zazdroszczę wszystkim tym, którzy mogli być w teatrze i podziwiać na żywo. Wyszło ślicznie, naprawdę. 

niedziela, 16 marca 2014

"W cieniu zakwitających dziewcząt" - Marcel Proust


Nie pamiętam kiedy to się stało. Jak się zaczęło, ani kiedy to sobie uświadomiłam. Nie pamiętam nic oprócz tego, że czytałam. Czasami z przerwami krótkimi, czasami długimi, ale zawsze wracałam. Wracałam i czytałam. Teraz już nie mogę sobie przypomnieć jak przewracałam strony. Nie mogę sobie przypomnieć dlaczego te kartki tak szybko uciekały. Ale wiem, że naprawdę polubiłam twórczość Prousta. 


"W cieniu zakwitających dziewcząt" to druga część quasi-autobiograficznego cyklu Marcela Prousta "W poszukiwaniu straconego czasu", po którą sięgnęłam pełna obaw i jednocześnie pełna nadziei. Obaw, bo wiedziałam, że autor potrafi nieźle wymęczyć swojego czytelnika, a nadziei ponieważ chciałam odkryć to, co było dla mnie niedostrzegalne za pierwszym razem. I cóż, jestem padnięta i nie odkryłam tego co odkryć chciałam. Jeszcze. Nadal mocno wierzę, że trzeci tom pozwoli mi to zmienić. 

Ale tym razem dostałam nieco innego Prousta, choć nadal odmalowującego pięknie życie francuskiego mieszczaństwa; zwracającego uwagę na każdy szczegół, detal, niuans; ukazującego najbardziej wnikliwie relacje międzyludzkie, (i piszę to z bólem serca) ten przynudza, ten rozczarowuje i sprawia, że czytelnik (o ile to możliwe) się z nim kłóci, narzeka, przedrzeźnia jego własne słowa, ale... po pewnym czasie, ten czytelnik dostrzega, że ten nowy Proust pokazuje więcej, pokazuje inaczej i jeszcze bardziej nie liczy się z czasem.
     
To zdecydowanie literatura z najwyższej półki, nie będąca niestety dla każdego. Większość już po piętnastu stronach rzuci tę książkę w kąt i krzyknie, że tego nie da się czytać. Sięgając po dzieło, uznane w powszechnej opinii krytyków za arcydzieło, trzeba mieć czas i chęci, spokój przede wszystkim oraz nieskończone pokłady cierpliwości. Książka jest trudna i ja sama miałam z nią miejscami spore problemy, ale brnęłam uparcie naprzód i dobrnęłam do końca, a teraz mogę być z siebie dumna. 

Lubię twórczość tego pisarza za to, że jest inna. Wyróżnia się. Brakuje w niej jakiejkolwiek akcji. Brakuje dialogów. Jest stanowczo za dużo wyrazów. Wszystko jest zbyt rozwlekłe i melancholijne. Szczegółów też jest przesyt. Ale, powtarzam, naprawdę lubię. Za niepowtarzalny klimat, czasami przynudzający, ale też w jakiś sposób szalenie interesujący. I za to, że czasami trafię na zdanie, które przemówi bardzo głęboko do serca, tam gdzie ciężko trafić. Ale też w wielu kwestiach mogłabym podyskutować, bo się po prostu nie zgadzam. 

Polecam tylko najbardziej wytrwałym. Najbardziej spokojnym i pragnącym zatopić się we wspomnieniach. 

Za egzemplarz oraz okazane mi zaufanie serdecznie dziękuję wydawnictwu MG  

czwartek, 13 marca 2014

"Córka dymu i kości" - Laini Taylor

Właśnie popełniłam jeden z największych grzechów mola książkowego, ale jako, że rządzę się swoimi prawami, nie zamierzam wyznaczać sobie za to żadnej kary, ot, po prostu tak się stało... i już, nic na to teraz nie poradzę.

Na wszystkich kontynentach na drzwiach domów pojawiają się czarne odciski dłoni. Wypalają je skrzydlaci nieznajomi, którzy wkradają się do naszego świata przez szczelinę w niebie...

Przemierzająca kręte uliczki zasypanej śniegiem Pragi siedemnastolatka ze szkoły sztuk plastycznych zostanie wkrótce uwikłana w brutalną wojnę istot nie z tego świata. I odkryje prawdę o sobie - zrodzonej z dymu i kości...

Jej szkicowniki są pełne potworów. Mówi w wielu językach, nie tylko ludzkich. Ma jaskrawoniebieskie niefarbowane włosy, niezwykłe tatuaże i blizny. Kim jest? 

Karou prowadzi podwójne życie: 
jedno w Pradze jako utalentowana i tajemnicza artystka, drugie w sekretnym sklepie, gdzie rządzi Brimstone - Dealer Marzeń. Karou nie wie, skąd przybywa i czy jest tylko człowiekiem. Nie wie, po co wyrusza przez magiczny portal na ryzykowne wyprawy. I nie wie, do którego świata należy. Dopóki nie spotka najpiękniejszej istoty: mężczyzny o skrzydłach z płomienia, ustach bez uśmiechu i oczach koloru ognia, których spojrzenie jest jak płonący lont wypalających przestrzeń między nimi. Akiva staje się jej tak bliski, jakby kochała go całe życie...*

TO czego mól książkowy robić nie powinien

Mam wpojone do głowy, aby nie ominąć w czytanej przeze mnie książce nawet jednej literki, nawet jednego maleńkiego słówka. W istocie - nie omijam, czytam wszyściutko. Nawet najgorszą książkę daję radę zmęczyć; nawet w najgorszej książce zmęczę najbardziej denną treść i najbardziej żałosne dialogi, ale tu... Wymiękłam. I nie było to spowodowane tym, że ta powieść jest aż tak bardzo beznadziejna, jeszcze da się czytać, ale tym, że nie chciałam marnować na nią czasu.

Nasi Wielcy Super Bohaterowie

Karou najpierw mnie irytowała, a później była mi już całkowicie obojętna. Mogliby ją zadźgać, zakatować na śmierć, a ja i tak stwierdziłabym, że mam to gdzieś. Wiem, jestem okrutna. A Akiva. Oo! To dopiero nic nie potrafiąca sierota, serio, ten osobnik to podobno mężczyzna (podobno!). Za przeproszeniem, w tym związku to chyba Karou ma jaja. Naprawdę nie mogłam go ścierpieć. Taki idealny, taki piękny, i w ogóle! Och, jakie to fascynujące! Ile razy oni ze sobą rozmawiali? Ach, zapomniałam, przecież to była miłość od pierwszego wejrzenia. Zupełnie jak Romeo i Julia. Drodzy niewtajemniczeni, niespecjalnie lubię dramat szekspirowski.     

Coś za bardzo fantastycznego

Świat wykreowany przez autorkę rzeczywiście jest oryginalny, świeży i wszystko trzyma się kupy. Szkoda tylko, że ten pomysł jest... hm, chory i dziwny. Opisy wyglądu chimer były dla mnie po prostu obrzydliwe i nie miałam najmniejszej ochoty ich czytać. Może ja jestem jakaś nienormalna albo fantastyka mi się już po prostu przejadła? 

Jedno Wielkie "Hm"

"Córka dymu i kości" niespecjalnie przypadła do mojego wybrednego gustu, spodziewałam się czegoś choć ciut lepszego po tych wszystkich pozytywnych opiniach. Naprawdę nie rozumiem fenomenu tej książki. Niby styl autorki bardzo przystępny w odbiorze, niby całkiem plastyczny, czasem jakaś linijka się spodoba, ale... dla mnie to chyba troszeczkę za mało. A jak widzę, wydawnictwo wydało, innym czytelnikom się podoba, okładka jest PEŁNA pochwał... Coś musi być na rzeczy. Jak chcecie to czytajcie, nic nie stoi na przeszkodzie. 

*- pochodzi z okładki 

poniedziałek, 10 marca 2014

2. Elfem być...

"Elfem być" to cykl, który podzielony jest na sześć części, każda z nich zawiera jeden wiersz Marii Pawlikowskiej - Jasnorzewskiej, a pod nim fragment mojego tekstu, który wzorowany jest na tym właśnie wierszu. Całość tworzy krótką historię miłosną.


Maria Pawlikowska-Jasnorzewska

Miłość

Wciąż rozmyślasz. Uparcie i skrycie. 
Patrzysz w okno i smutek masz w oku...
Przecież mnie kochasz nad życie?
Sam mówiłeś przeszłego roku...

Śmiejesz się, lecz coś tkwi poza tym. 
Patrzysz w niebo, na rzeźby obłoków...
Przecież ja jestem niebem i światem?
Sam mówiłeś przeszłego roku...

K. G.

     Widziała jak rozmyślał. Uparcie, burzliwie i skrycie. Spoglądając przez okno na zalaną słonecznym płomieniem drogę, kwiaty rosnące w jej ogrodzie i tamten wiecznie zielony las.
     "Przecież mnie kochasz?" - myślała i chciała, aby tak nadal było. Chciała słyszeć te dwa magiczne słowa każdego ranka, każdego wieczora. I sama też chciała je wypowiadać. Chciała kłaść się spać i mieć je wypisane na ustach, i chciała budzić się, otwierać usta, a te słowa wydostające się z nich, tańczyłyby najpiękniej, jak to tylko możliwe, w każdym kącie ich wspólnego pokoju.
     Przyglądała mu się jak się śmiał, ale nie śmiały się oczy. Nigdy. Bo oczy przecież nie potrafią kłamać... 
     Czuła, że coś jest nie tak. Bardzo. Bardzo. Bardzo nie tak. Czuła, że tkwi w tym jakaś obłuda. Ale to niemożliwe przecież, aby ktoś taki jak on mógł kłamać! A może...? 
     Wyszła przed dom, zaczerpnęła nowego, chłodnego, orzeźwiającego oddechu i po raz ostatni, po raz kolejny, po raz ostatni zobaczyła ich dwoje, unoszących się na niebieskich obłokach. Zobaczyła siebie. Siebie i jego. Ona się uśmiechała, uśmiechem zeszłego lata. A on szeptał jej coś do ucha. Z początku nie mogła przypomnieć sobie co to takiego było. Wtem zobaczyła jak oczy jej lśnią; po trosze dziwnym, po trosze magicznym światłem. I przypomniało się jej. 
     Mówił, że ona jest dla niego całym światem. 

     A potem stało się. Zostawił ją.   

sobota, 8 marca 2014

Magiczny kącik - na te i inne tematy


Skala jest dobra?


Jak pisałam w ostatnim czasie na facebooku - zrezygnowałam z oceniania książek w skali od 1 do 10. Zmęczyło mnie to, bo zamiast pisać recenzję, przez pół godziny musiałam się zastanawiać nad oceną, którą mam przyznać książce. I w większości przypadków byłabym skłonna wystawić zarówno 2 jak i 9. Naprawdę. To zależy tylko i wyłącznie od mojego nastroju, a nie wydaje mi się, abyście mieli ochotę czytać recenzje, które zależą tylko od tego. Poza tym, nie lubię wrzucać wszystkiego do jednego wora, a raczej do dziesięciu worów. Wkurza mnie to, że książki spakowane do worka o danej plakietce odbieram zupełnie inaczej. 

Oceniam wysoko, a później stwierdzam, że powieść to straszydło. Oceniam nisko, a później miło wspominam, nawet się zachwycam i stwierdzam, że... jak mogłam tego nie docenić? No jak? Mogę podać masę przykładów potwierdzających to. Ale są też książki, przy których coś takiego jak dopisek "Moja ocena" wydaje się po prostu śmieszny i żałosny. 

Niech ktoś spróbuje mi ocenić to co wyszło spod pióra Prousta, ja bym nie umiała. No nie da się po prostu. Jak ocenić biografię? Jak ocenić książki takie, które znaczą dla nas bardzo wiele, ale w opinii ogółu dobre nie są. Jak ocenić te które kocha się i nienawidzi jednocześnie? Są przecież takie. A jak ocenić te, których czytanie było jedną wielką emocjonalną walką? Lub też, jak ocenić te irytujące i naiwne, a równocześnie nieskończenie interesujące, tak ciekawe, że oderwać się nie da? JAK?      

Wydaje mi się, że to będzie zmiana na lepsze.

wtorek, 4 marca 2014

"Dotyk Julii" - Tahereh Mafi

Mój dotyk zabija Mój dotyk to moja siła

Coś na kształt opinii, albo czegoś innego... Taki zbiór myśli.

"Spędziłam w zamknięciu już 264 dni.
 Towarzystwa dotrzymują mi tylko niewielki notatnik, uszkodzone pióro i liczby w mojej głowie. 1 okno. 4 ściany. 1,5 metra kwadratowego powierzchni. 26 liter alfabetu w języku, którym nie mówiłam przez 264 dni odosobnienia. Minęło 6336 godzin, odkąd dotykałam innej ludzkiej istoty."  

Nie wiem właściwie za co ja tak lubię tę  k s i ą ż k ę. 
Błąd. Nie lubię jej.
Ja lubię tę  o k ł a d k ę.   
Lubię się w nią wpatrywać, wyobrażać sobie, że...
Że Julia jest trochę mniej denerwująca. 
Że Julia nie jest tylko zamkniętą pomiędzy stronami powieści dziewczyną. 
Że Adam jest trochę mniej idealny. Nie obraziłabym się gdyby go nie było nie było nie było. Byłabym zadowolona z faktu, że nie psuje mojej idealnej historii.
Że Warner jest tak zgrabnie skonstruowaną postacią jak w drugiej części. 
Że tak, byłam za nim od samego początku. A nie byłam. Niestety.


Wtedy pojawiają się myśli. 

Wiesz, Warner, fajnie byłoby z tobą pogadać. 
Zrozumielibyśmy się w więcej niż w 1 sprawie. 
Na przykład w kwestii tego, jak bardzo ślepa jest Julia.
Na przykład w kwestii tego, ile masek trzeba założyć każdego dnia. 
Na przykład w kwestii tego, jak bardzo bardzo bardzo nie lubimy Kenta. 
Mówię ci, Warner, fajnie byłoby pogadać. 

"Teraz już wiem, że naukowcy się mylą. Ziemia jest płaska. Wiem to, ponieważ zepchnięto mnie z jej krawędzi, choć przez 17 lat próbowałam się jej trzymać. Próbowałam wspiąć się z powrotem, ale pokonanie grawitacji graniczy z cudem, kiedy nikt nie chce podać ci ręki." 

Książki Tahereh Mafi, to jedyne paranormale, które na serio serio serio mi się podobają. Jedyne, o których myślę z przyjemnością i jedyne, które mogę czytać więcej niż 1. Za 2 razem staram się nie widzieć tych wszystkich wad. Bo są. Są absurdalne sytuacje, spowodowane niedopatrzeniem autorki. Są bohaterzy, którym powinno poświęcić się znacznie więcej uwagi. I akcja jest trochę za mało porywająca. Cały świat, który można tu  z o b a c z y ć  też kuleje. Przeszkadza mi to. Ale nie przeszkadza mi to. Nadal będę udawać, że tego nie widzę. Bo styl jakim posługuje się Mafi wszystko przysłania. Jest taki cudowny cudowny cudowny. Jak dla mnie - n i e b o.  

Czy muszę dodawać, że z ogromną ogromną ogromną niecierpliwością czekam na wielki finał, a mianowicie "Dar Julii"? Po zabójczym "Sekrecie..." nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać... Więc czekam. Tylko byłabym wdzięczna gdyby ktoś zablokował mi dostęp do portalu Lubimy Czytać. Wiem, że roi się tam od spoilerów. Wystarczy mi to, że złowiłam 1 cytat. Zaledwie 4 słowa, a tyle tyle tyle... w i a d o m o ś c i. Stanowczo wiem już za dużo. Jednak, z drugiej strony... Chyba nawet się cieszę, przynajmniej...  N i e   p o w i e m.

Polecam wszystkim, którzy mają ochotę na (jeszcze) małą emocjonalną bombę, kolejna część jest lepsza od tej pod każdym względem. Pasuje przeczytać 1, aby sięgnąć po 2, później po 3.
Zachęcam. Są plusy, są minusy. Ale warto.
Tym, którzy poszukują czegoś miłego, lekkiego, przyjemnego. 
Spodoba się.
Tym, którzy poszukują trochę oryginalności, a zarazem powielania schematów. 
Spodoba się. 
Tym, którzy mają ochotę poczytać coś o niewielkiej wielkiej miłości. 
Spodoba się. 
Tym, którzy pragną oddać się magii słów. 
Też. Się. Spodoba. 
Powierzcie kredyt zaufania Mafi, a wszystko będzie dobrze.   

sobota, 1 marca 2014

"W stronę Swanna" - Marcel Proust


Będę szczera. Nie mam zielonego pojęcia jak zacząć...
Może tak, że "W stronę Swanna" okazało się zupełnie inną książką niż sobie to wyobrażałam? Może tak, że w tym przypadku coś takiego jak skala oceniania od jeden do dziesięciu przestaje istnieć? Może tak, że pierwszy tom cyklu "W poszukiwaniu straconego czasu" wymaga myślenia? Wymaga tego, aby uruchomiły się nawet najbardziej szare komórki. I tu pojawia się problem. Bo co zrobić jeśli od nadmiaru myśli boli głowa, a prozy Prousta chce się... jeszcze?


Pewnego dnia smak magdalenki zanurzonej w herbacie budzi w bohaterze, młodym człowieku rozpieszczonym przez matkę i babkę, wspomnienia. Wraca myślą do miasteczka Combray, gdzie spędzał cudowne wakacje jako dziecko. Powracają też wspomnienia spacerów szlakiem posiadłości pana Swanna, gdzie mieszka niedostępna księżna będąca obiektem westchnień bohatera...*

Zdaję sobie sprawę z tego, że dla wielu osób, a raczej większości, "W stronę Swanna" jest utworem, przez który nie sposób przebrnąć, jest powieścią diabelnie trudną, z monotonną akcją, która nigdy nie zamierza się ruszyć, nudną po prostu. Co do pierwszego - nie zgadzam się; co do drugiego - po części; co do trzeciego - przyznaję absolutną rację. Natomiast w żadnym wypadku nie uważam, aby ten utwór był nudy, absolutnie nie. Fakt faktem - ma nadmiernie rozwlekłe opisy, sporadyczne dialogi (nigdy nie sądziłam, że będę aż tak za nimi tęsknić!) oraz akcję, która... hm, swoją szybkością nie powala. Po prostu to sprawia, że jest on inny, w pozytywnym znaczeniu. Nie znajdziecie drugiego takiego. 

Były momenty, kiedy czytało mi się naprawdę przyjemnie, wprost wyśmienicie, kiedy nie mogłam oderwać się od tej historii. Kiedy w moich oczach prawdopodobnie paliły się iskierki uwielbienia, kiedy zachwycałam się umiejętnością obserwacji Prousta, jego charyzmą, tym jak doszlifowanym i dopracowanym posługiwał się warsztatem. Ale. Były momenty, kiedy nie mogłam znieść nawet jednego słowa więcej, kiedy wszystko ciągnęło się niemiłosiernie, kiedy patrzyłam na swój egzemplarz prawdopodobnie z nienawiścią w oczach. Były też chwile, kiedy uciekałam od tej książki w każdy możliwy sposób, a na drugi dzień leżałam i czytałam zawzięcie. 

"W stronę Swanna" polecam tylko i wyłącznie osobom spragnionym czytelniczych wyzwań (bo ta książka to jedno wielkie wyzwanie) i osobom które, tak jak ja, oczekują od literatury "czegoś więcej". Czegoś na czym będzie trzeba się skupić, czegoś o czym będzie trzeba pomyśleć i czegoś, co wymaga nieskończonych pokładów cierpliwości, ale w zamian należycie płaci. Reszcie nie polecam. Mocno wątpię w to, abyście zdołali dotrwać chociażby do połowy. Ja po drugi tom "W cieniu zakwitających dziewcząt" z pewnością sięgnę, ale najpierw muszę zrobić sobie przerwę, złapać głęboki, otrzeźwiający oddech.

Nadal liczę na to, że w następnej części złapię to, co było dla mnie nieuchwytne w tej.   

Wydawnictwo: MG 
Stron: 482
Przeczytane: 28.02.2014r. 

Za egzemplarz oraz okazane mi zaufanie serdecznie dziękuję wydawnictwu MG

* - pochodzi z okładki