niedziela, 26 stycznia 2014

"Chłopiec w pasiastej piżamie" - John Boyne

Jesteśmy tacy sami, a jednak inni

Wyobraź to sobie. 

Po dwóch stronach ogrodzenia.
Oddzieleni drucianą siatką.
A wokół szaleje wojna.
Dwóch chłopców.
Poznają się przypadkiem. Jakie to dziwne spotkanie! Ale też niesamowite, bo całkowicie odmienia ich życie.
Urodzili się tego samego roku, miesiąca, dnia.
Są prawie tacy sami, a jednak inni.
Jestem JA. I jest ON.
Bruno i Szmul.
Co ich różni?

"Kropka, z której się zrobił punkt, z którego się zrobiła plama, z której się zrobiła sylwetka, z której się zrobił chłopiec."

Chłopiec w pasiastej piżamie. Beznadziejny Przypadek. Niedostępny Zawsze Bez Wyjątku. Furia.

Okno. Okno na świat. Za oknem jest inaczej. Za oknem świat nie jest tak bezpieczny. Straszny czasami. Nawet bardzo. Dom, nieważne jaki, jest bezpieczny. Ale coś przyciąga, coś popycha, wygania z domu, żeby odkryć ten drugi świat.
Co zobaczyli za oknem?

Myślę, że ta książka, mimo iż skierowana głównie do dzieci - jest trudna. Trudna. Napisana prosto, na temat, bez zbędnych upiększeń. Autor część tej historii jakby ukrył, schował przed światem. I tak nic to nie da. Każdy to drugie dno zauważy.
Odpowiednia ilość lekkości przykrywa wszystko jak puchowa kołdra.

Powieść idealna na pewno nie jest. Ma wady. Ma usterki. Niedoskonałości. Ale podczas czytania się ich nie zauważa, a to dobrze, naprawdę dobrze. Poza tym wkurzyłam się, bo porządna korekta na pewno by nie zaszkodziła. Wiecie jak to drażni?

Oczywiście polecam. Warto się na chwilę zatrzymać. Nie mam słów, nie mam wyrazów, aby pisać. A zakończenie, wszystkie nasze myśli wywraca do góry nogami.

Wydawnictwo: Replika
Stron: 204
Przeczytane: 26.01.2014r.
Moja ocena: 8/10 

piątek, 24 stycznia 2014

"Zabójczy księżyc" - N. K. Jemisin

SEN O KRWI 

Autorka od razu wrzuca Czytelnika na głęboką wodę, ma w swojej głowie magiczny świat, jego zasady, zwyczaje, tradycje, imiona, postaci, miejsca, własną przestrzeń, ale nie potrafi go tak opisać, by dla nas był zrozumiały. Ta historia toczy się tylko w jej głowie, ona po prostu to zapisuje. A jako że wie jak co wygląda, nie widzi sensu nam tego przedstawiać, zamiast tego zamieszcza na końcu coś o nazwie "Glosariusz", który niejako za wyjaśnienie ma służyć, a że swego zadania nie spełnia, to już zupełnie inna kwestia. Więc Czytelnik stoi z boku, poza tym światem i patrzy co się dzieje...
W pustynnym mieście - państwie Gujaareh jedynym prawem jest spokój. Porządek utrzymują kapłani bogini snu, zwani zbieraczami - gromadzą sny obywateli, leczą chorych i rannych, prowadzą śniących w życie wieczne... nie zważając na to, czy śniący się na to zgadza. Kiedy Ehiru - najsławniejszy z miejskich zbieraczy - otrzymuje zlecenie pobrania snów kobiety, przysłanej do Gujaarehu z misją dyplomatyczną, niespodziewanie dla samego siebie zostaje wciągnięty w spisek, który może doprowadzić do wybuchu niszczącej wojny.

Początek był zachęcający, dalej natomiast... im dalej tym gorzej, w środku w miarę lepiej, końcówka - przemilczę. Wszystko jest ze sobą tak poplątane, że nie sposób to zrozumieć. Książka zwyczajnie nudzi i męczy straszliwie. Ale potencjał był, bardzo duży, i nawet pani Jemisin pisze przystępnym stylem, ale cały czas dręczyło mnie uparte wrażenie, że coś nie pasuje, coś się nie trzyma prosto, ale się chwieje, a za dosłownie minutę - spadnie. 

Bohaterzy zamiast być opisani tam gdzie trzeba, czyli w tekście, są opisani dwoma zdaniami na końcu książki, a co jeszcze ciekawsze - nie wszyscy. Tak więc, pojawiali się podczas mojej czytelniczej przygody, a ja nawet nie wiedziałam kim są, skąd się tam wzięli. Chyba, że przeoczyłam jakiś istotny fragment, ale wydaje się to mało prawdopodobne, bo przeczytałam każdą linijkę tego tworu. Akcja jak akcja, wartka czasami, a czasami tak monotonna, że mieli się to wszystko, a świadomość, iż trzeba przeczytać kolejne zdanie staje się strasznie natrętna i jednocześnie przerażająca. 

Jednak wiem, że "Zabójczy księżyc" może się podobać, blogerzy u nas będą wychwalać go pod niebiosa, podając jako argumenty - nietuzinkowość, nadanie nowej świeżości literaturze fantastycznej, wspaniały pomysł, ciekawe wykonanie. Ogólnie racz biorąc, przynajmniej połowa będzie zachwycona. Ja ze swojej strony zachęcam do przekonania się na własnej skórze. Możliwe, że jestem wyjątkiem, zbyt wymagającym, do którego po prostu ten utwór nie trafia.    

Wydawnictwo: Akurat
Stron: 448
Przeczytane: 24.01.2014r.

Za egzemplarz oraz okazane mi zaufanie serdecznie dziękuję wydawnictwu Akurat.

czwartek, 23 stycznia 2014

Krzyczę o pomoc!

http://weheartit.com/
Dzisiaj przybywam z nietypowym postem, a mianowicie zastanawia mnie wiele rzeczy, zadaję sobie wiele pytań, a odpowiedzi jak nie było, tak nie ma. 

Zastanawia mnie to, po co w ogóle wchodzicie na stronę "Magiczny zakątek"? Co Was do niej przyciąga? Pytam, bo liczba wyświetleń czasami mnie przeraża, po prostu zakładając bloga nie sądziłam, że będzie tak duża! Oczywiście, u niektórych figuruje znacznie większa, ale dla mnie te 27 tysięcy to już jest ogromne osiągnięcie. 
Zastanawia mnie to, jak ludzie reagują po przeczytaniu mojej recenzji, czy im się podoba, czy wręcz przeciwnie po czym pojawia się na ich twarzach wyraz pogardy, zniesmaczenia i innych tego typu uczuć... Czy dziwią się ilością moich błędów - ortograficznych, stylistycznych, interpunkcyjnych...
Zastanawia mnie to, jak oceniają je Ci wszyscy, którzy wpadają na nie przypadkiem, przeczytają dwa zdania, spojrzą na ocenę, którą przyznałam książce, i już pędzą dalej, do następnej opinii...
Po prostu mnie to ciekawi, czy to takie dziwne?

Chciałabym żebyście pomogli mi znaleźć odpowiedzi, bo zwątpiłam, zwątpiłam w tego bloga już dawno temu, ale nie mogę, nie potrafię go zostawić, więc przemierzam dalej tą drogą, mam nadzieję, że... ale zostawmy moje nadzieje. 

Powiedzcie mi, jak odbieracie moje teksty? Co Wam się podoba, a co nie? Tylko szczerze! Chcę znać wszystkie swoje błędy! Wszyściutkie!! A potem, liczę, że użyczycie mi trochę swojej wyobraźni i pomożecie wymyślić sposób w jaki tego bloga ożywić. Aktualnie wydaje mi się on nijaki, bez życia. Może jakiś nowy cykl? Tylko jaki, hm... Albo może chcielibyście przeczytać co myślę na dany temat? Cokolwiek. Potrzebuję pomocy, więc proszę pięknie, pomóżcie! 

I żeby nikt z Was nie napisał mi w komentarzu, że to przede wszystkim mój blog i mi ma się podobać. Nigdy nie pisałam dla siebie. Zawsze chciałam pisać dla kogoś. I żeby ten ktoś to czytał.
Tak samo jest z historią powstającą powoli w mojej głowie. Grunt, to teraz dobrze ją spisać. 


Serdecznie, 
Kinga G.  

niedziela, 19 stycznia 2014

Magiczny kącik - na te i inne tematy

Książka, a okładka...

Okey, więc tak, jestem pewna, że każdy z nas powtarza słynne zdanie "nie oceniaj książki po okładce", a tak serio, kto się do tego stosuje? Łapka w górę! No niestety, ja łapki na pewno nie podniosę. Książek po okładkach nie ocenia się tylko i wyłącznie z zasady, a jakie ma to odniesienie w praktyce? 

Wyobraź sobie taką sytuację, jesteś w bibliotece, poszukujesz jakiejś miłej, odprężającej opowieści na nudny, zimowy wieczorek, kierujesz się ku półeczce gdzie takowe pozycje znaleźć można i ... co? Przeglądasz najpierw te, które mają ładne okładki!
Przeglądając zapowiedzi na dany miesiąc lub też nowości wydawnicze, pierwsze co sprawdzamy to te, które intrygują tytułem, opisem i oczywiście... okładką!  
Tego uniknąć się nie da.

W istocie, oprawa graficzna ma przyciągać wzrok i swoje zadanie spełnia w zupełności, wiec kto by narzekał. ;-) Chociaż, trzeba przyznać, czasami strasznie za nos zwodzi, bo okazuje się lepsza od samej książki. Przykład? "Dom Nocy" - seria katorga. Albo jeszcze inne tego typu paranormale.    
Ja osobiście uwielbiam okładki książek sióstr Bronte, wydane w ostatnim czasie nakładem wydawnictwa MG, nie to że się podlizuję czy coś, ale są naprawdę świetne, tajemnicze takie, aż chce się czytać; twarda oprawa i duża czcionka, dziękuję, dziękuję, dziękuję! Chociaż jest jeden minus - cena, dobra, może lepiej nie będę Was straszyć. :D 
Ostatnio uświadomiłam sobie, że "Przędzę" to kupiłam tylko i wyłącznie ze względu na okładkę, która jest przecudowna, mieni się, odbija światło itd., ale to co w środku, no cóż, ekhem, dobrze, że już nie zaśmieca mi półki, swoją drogą, ciekawe czy będzie druga część, ktoś wie coś na ten temat? :P
Więc jak już się pewnie domyśliliście, lubię trzymać w rękach pięknie oprawione książki i w ogóle, i w szczególe, ale nie przeszkadza mi czytanie tych rozpadających się niejako w rękach z fruwającymi stronami. Szczerze? Lgnę do takich jak najbardziej, coś mnie do nich przyciąga. Mojego egzemplarza "Dumy i uprzedzenia", który jest tak zmasakrowany, że aż szkoda słów, nie oddałabym nikomu i nie zamieniła na nowy. Serio. Takie książki mają, hm, duszę? Strasznie dziwne jest to uczucie gdy trzyma się je w rękach... Chyba tylko książkoholicy są w stanie to zrozumieć. I nie za bardo lubię nowe książki, wolę te czytane razy piętnaście, z pozaznaczanymi ołówkiem cytatami. Coś niezwykłego! *.*     
Pamiętam, że kiedyś wypożyczyłam z biblioteki "Kocham Cię, Danny" - najlepszy przykład na to, że nie powinniśmy kierować się okładką, która jest tak obrzydliwa, że patrzenie na nią to psucie sobie oczu.^.^ 
No i jestem zauroczona oprawą "Przeminęło z wiatrem. Od bestselleru do filmu wszech czasów" - ale to tylko ze względu na to zdjęcie Scarlett i Rhetta. *.*

A jak jest z Wami? Macie jakieś ciekawe okładkowe przeżycia? 

piątek, 17 stycznia 2014

"Profesor" - Charlotte Brontë

Pierwsza powieść Charlotte, wydana w Anglii dopiero po śmierci autorki, więc dla każdego miłośnika (w tym wypadku mnie) słynnych sióstr Brontë przeczytanie "Profesora" było tylko kwestią czasu. 

Głównym bohaterem i narratorem jest ambitny młody mężczyzna, który wszystko, do czego doszedł, zawdzięcza jedynie własnej pracy.
William Cromsworth odrzuca swe arystokratyczne dziedzictwo i wyrusza do Brukseli, by tam znaleźć szczęście. Zostaje nauczycielem języka angielskiego w szkole z internatem dla młodych panien. W książce tej znajdziemy wątki autobiograficzne. Charlotte Brontë, podobnie jak jej bohater William, uczyła angielskiego w szkole w Brukseli. I podobnie jak on doświadczyła miłości. Jednak jej obiektem był żonaty właściciel szkoły, co nie mogło zakończyć się happy endem. Niezwykła opowieść o miłości a zarazem krytyka relacji damsko-męskich, które w epoce wiktoriańskiej niejednokrotnie sprowadzały się do walki o dominację. Pytanie tylko, czy tak wiele się do dziś zmieniło? 

"Profesor" nie jest tak doskonały jak inne powieści Brontë, mówiąc szczerze to, wypada na tym tle dość słabo, natomiast na tle innych dziewiętnastowiecznych utworów wprost blaknie. Jest trochę inny, trochę mniej chwyta za serce, trochę mniej urzeka, zawiera trochę niedoskonałości, trochę czegoś co się nie podoba. Ale Wielka Miłość Charlotte pokazana z  t r o c h ę  innej strony porusza jakąś niewidzialną strunę w sercu i to właśnie ona tak hipnotyzuje. 

Pióro autorki jest jak zawsze nieśpieszne i akcja też jest taka; nie śpieszy się, nie ucieka, tylko daję odrobinę wytchnienia po męczącym dniu, gdy jedyne na co ma się ochotę to - porządnie się wyspać. Genialnym był pomysł, aby wpleść w tekst francuskie słowa, zdania, zwroty i wszystko inne co francuskie, stanowi to świetne urozmaicenie i dodaje książce smaku.

Sam główny bohater William Cromsworth niespecjalnie mnie urzekł, jego osoba, delikatnie mówiąc, była mi obojętna, może po prostu nie miał w sobie nic na co ja zwróciłabym uwagę? Natomiast Frances była już nieskończenie bardziej interesująca i jej obecność od razu sprawiała, że powieść stawała się żywsza i przyjemniejsza. 

"Profesora" polecam tylko i wyłącznie osobom, które lubują się w XIX wieku i chcą go nadal odkrywać oraz uwielbiają twórczość legendarnych sióstr,  reszta, cóż, może się zawieść na tej akurat lekturze, która pod wieloma względami przypomina mi "Anges Grey" Anne Brontë; obydwie książki stanowią "słodko-gorzką" mieszankę. 

Wydawnictwo: MG
Stron: 320
Przeczytane: 17.01.2014r.
Moja ocena: 7/10

Za egzemplarz oraz okazane mi zaufanie serdecznie dziękuję wydawnictwu MG     

sobota, 11 stycznia 2014

"Małe kobietki" - Louisa May Alcott

Cztery młode panny March. Cztery kochające się siostry. Cztery zupełnie odmienne charaktery. Cztery inne postanowienia. Wszystko - razy cztery. W każdej z tych czterech znalazłam cząstkę samej siebie. 

"Rozentuzjazmowana książka" - i to jedno określenie oddaje według mnie cały urok "Małych kobietek". Przez każdą stronę maszeruje leciutka ironia, lekko widoczny dowcip i humorystyczny akcent.

Ameryka, lata sześćdziesiąte XIX wieku. W domostwie zwanym Orchard House od pokoleń mieszka rodzina Marchów. Pod nieobecność ojca, kapelana biorącego udział w wojnie secesyjnej, opiekę nad czterema córkami sprawuje samodzielnie ich matka, nazywana przez córki mamisią. 

Córki pani March - stateczna Meg, żywa jak iskra Jo, nieśmiała, uzdolniona muzycznie Beth i nieco przemądrzała Amy - starają się, jak mogą, by urozmaicić swoje naznaczone ciągłym brakiem pieniędzy życie, chociaż boleśnie odczuwają nieobecność ojca. Bez względu na to, czy układają plan zabawy, czy zawiązują tajne stowarzyszenie, dosłownie wszystkich zarażają swoim entuzjazmem. Poddaje mu się nawet Laurie, samotny chłopiec z sąsiedniego domu, oraz jego tajemniczy, bogaty dziadek. 

Bardzo podoba mi się styl pani Alcott, niezwykle lekki, bez zbędnych upiększeń, po prostu ładny i przyjemny. Czułam się jakbym czytała czyjeś naprędce sporządzone zapiski, bo te strony tak szybko uciekały! Nim zdążyłam się obejrzeć, kończyłam lekturę z uśmiechem na ustach. Akcja nie jest ani pełna nagłych zwrotów, ani porywista, ani pędząca na łeb, na szyję, ale po prostu jest doskonale wyważona, co jest najlepszym rozwiązaniem.

Postaci jakie wykreowała autorka są godne wielkiego podziwu, nieczęsto zdarza się spotkać tak żywych i pełnych energii bohaterów, których od razu obdarza się sympatią, pomimo ich wszystkich wad i niezbyt przykładnych postępków. Louisa May Alcott każdej z sióstr nadała zupełnie inny wyraz, inne cechy, marzenia i lęki, więc każda czytelniczka spokojnie znajdzie swoją faworytkę i to właśnie jej będzie kibicować, a także trzymać kciuki w drodze ku sukcesom. 

"Małe kobietki" są wspaniałą pozycją dla rządnych przygód dziewcząt, którym niestrasznie będzie trzysta stron dobrej literatury ze szczęśliwym zakończeniem. Z tego wszystkiego wynika, że to książka w sam raz, aby wypełnić nudny wieczór i na taką porę też Wam ją gorąco polecam. Mi powieść ta sprawiła niewysłowioną wręcz radość.      

Wydawnictwo: MG 
Stron: 306
Przeczytane: 11.01.2013r.
Moja ocena: 8/10 

Za egzemplarz oraz okazane mi zaufanie serdecznie dziękuję wydawnictwu MG

czwartek, 9 stycznia 2014

Fanpage

Typowy post informacyjny, a więc chciałam Wam powiedzieć, że przełamałam się i założyłam pewną stronkę na facebooku dla tego bloga, chociaż zarzekałam się dniami i nocami, że tego nie zrobię, ale cóż... jak widać, zrobiłam... Zapraszam - klik, będę wdzięczna za polubienia, komentarze i jeszcze raz polubienia. Dziękuję. :* 

Całusy przesyła, 
Kinga G.

wtorek, 7 stycznia 2014

"Cień wiatru" - Carlos Ruiz Zafón

Jedna książka może zmienić życie człowieka...

Cień wiatru. Intrygujący tytuł. Bo czy wiatr może rzucać cień?

"(...) czytać to bardziej żyć, to żyć intensywniej (...)"

Już od progu wita mnie charakterystyczne, i już trochę poznane pióro Zafóna. Ten niezwykły wręcz klimat. Taki inny świat, rzeczywisty, a jednak nie całkiem. Więc wchodzę do tego innego świata. Zanurzam się w nim. Upajam. I co takiego odkrywam? Odrywam coś o czym nigdy nie słyszałam. Cmentarz Zapomnianych Książek. Miejsce, którego jeszcze nie odwiedziłam. Jednak Zafón o wszystko się zatroszczył, właśnie przed chwilą podał mi piękne niebieściutkie zaproszenie, zapisane równym, pochyłym pismem. Przyjęłam, rzecz jasna. Pozostaje mi już tylko się przekonać, jak mnie ugości.

"(...) istniejemy, póki ktoś o nas pamięta."

Cmentarz Zapomnianych Książek, miejsce ukryte w samym sercu średniowiecznej części Barcelony. Letnim świtem 1945 roku uliczkami starego miasta dziesięcioletni Daniel Sempere podąża za ojcem - księgarzem i antykwariuszem - ku tajemnicy, która nieodwracalnie zawładnie jego życiem, ojciec prowadzi bowiem syna tam, gdzie znajdują schronienie książki zapomniane i przeklęte. 

"Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie."   

Witamy, bardzo nam miło, Pani Kingo, proszę się rozgościć, zaraz herbatkę podamy. 
Rozglądam się i widzę ich setki, a może tysiące. Zapomniane. Niechciane. Schowane przed... czymś. Wstaję i podchodzę do jednej z półek. Delikatnie, leciutko, przejeżdżam dłonią po ich grzbietach i próbuję odczytać stare i wyblakłe tytuły. Widzę jedną, która szczególnie wpada mi w oko...

"(...) niewiele rzeczy ma na człowieka tak wielki wpływ jak pierwsza książka, która od razu trafia do jego serca." 

Zgodnie z tradycją rodzinną chłopiec musi wybrać dla siebie jedną książkę, by ocalić ją od zapomnienia. Wiedziony przeczuciem, spośród setek tysięcy tomów wybiera "Cień wiatru" nieznanego nikomu Juliana Caraxa. 

Można napisać doskonałą książkę o książce? Tak, tak, można, tak, można napisać coś jeszcze lepszego. Coś co będzie ucztą dla każdego mola książkowego. Zafón pięknie pokazał tę miłość do słowa pisanego, której tak wiele osób teraz przecież nie rozumie. Pytają "nie żal ci na to pieniędzy?" lub "po co tracić czas"? Miłość, którą darzy się książki jest inna, ją trudno zrozumieć, nie oczekuję, że osobie nieczytającej się to uda. Nie wymagajmy rzeczy niemożliwych.

Mijają lata... Zauroczony powieścią, Daniel próbuje odnaleźć inne książki Caraxa, ale okazuje się, że niemal wszystkie zostały spalone, a komuś bardzo zależy na zniszczeniu ostatniego egzemplarza. Daniel za wszelką cenę chce odkryć sekret autora, nie podejrzewając, że rozpoczyna się największa i najbardziej niebezpieczna przygoda jego życia. Będzie ona początkiem niezwykłych historii, wielkich namiętności, przeklętych i tragicznych miłości, rozgrywających się w cudownej scenerii Barcelony.   

"Przeznaczenie zazwyczaj czeka tuż za rogiem. Jakby było kieszonkowcem, dziwką albo sprzedawcą losów na loterie; to jego najczęstsze wcielenia. Do drzwi naszego domu nigdy nie zapuka. Trzeba za nim ruszyć." 

Mamy tu dwie historie i obydwie są piękne, tworzą spójną całość, i przeplatają się jak niebiański warkocz. Trochę tej i tamtej trochę. Posłodzimy tu, to niech tam będzie smutno i tragicznie.  "Cień wiatru" jest jak ogromny ładunek emocjonalny, wydaje się, że taki nieszkodliwy i w ogóle, jednak to kłamstwo, wybucha, siejąc spustoszenie. 

"W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze"     

I nie, nie, to nie jest książka na jeden ranek, dzień, wieczór, ewentualnie dwa, ta książka wymaga wielu ranków, wiele dni i wiele wieczorów, a gdy poświęcimy jej wystarczająco dużo czasu, to dopiero wtedy możemy spróbować się o niej wypowiedzieć.          

Wydawnictwo: MUZA SA 
Stron: 512
Przeczytane: 07.01.2014r. 
Moja ocena: 10/10 

czwartek, 2 stycznia 2014

"Baśniarz" - Antonia Michaelis

White noise

Już od pierwszej strony czuć ten chłód, to zimno. Oblepia cię z każdej strony. W tej książce jest coś przerażającego. Kartki przemijają, a ciebie dręczy uparta myśl, że zbliżasz się do czegoś strasznego, czegoś co zaprzepaści, doszczętnie zniszczy wszystko. Boisz się. Boisz się, bo nie wiesz, co cię czeka.   

" - Co ci leży na sercu? - Nic - odpowiedziała i po chwili dodała: - Świat. (...) - Tak - odparł Magnus - Tak wyglądasz, jakby świat leżał ci na sercu."

ABEL TANNATEK, outsider, wagarowicz, handlarz narkotykami. Mimo to Anna zakochuje się w nim do szaleństwa, gdyż wie, że Abel ma jeszcze inne oblicze: łagodnego, smutnego baśniarza, opiekującego się młodszą siostrą. Niezwykła opowieść, którą snuje Abel, fascynuje Annę do tego stopnia, że dziewczyna nie może o niej zapomnieć. Granica między rzeczywistością a fantazją stopniowo się rozmywa. A jeśli jej fabuła wcale nie jest fikcją i obawy Anny są uzasadnione? Ten, którego kocha, może okazać się równocześnie jej największym wrogiem.   

" - Młoda damo, czy mogę służyć chusteczką? Pani płacze. - Och, rzeczywiście. Widzi pan, a ja myślałam, że się śmieję. Jak bardzo można się pomylić." 

Chcecie przeczytać prawdziwą książkę? Może o tym, że życie nie jest kolorowe. Może o tym, że jeśli kochasz to i tak krzywdzisz. Może chcecie poczytać o wątpliwościach. Niewyjaśnionych sytuacjach. Tajemnicach. Morderstwach. A może chcecie zobaczyć jak wszystko pięknie się komplikuje, a na wyjaśnienia nie ma słów. Chcecie być świadkami sytuacji kiedy na pytanie "wierzysz mi?" nie słychać odpowiedzi. Kiedy brakuje zaufania. Kiedy masz ochotę otworzyć butelkę wina i olać cały świat. Chyba, że wolicie się dowiedzieć jak piekielne życie muszą wieść niektórzy ludzie. Lubicie baśnie? Chcecie poznać tą snutą przez baśniarza? Nie ma problemu. Tylko jak zacznie opowiadać, to nie dziwcie się, że nie możecie się oderwać. A baśń przestanie być baśnią. Stanie się czymś absolutnie rzeczywistym. Prawda zostanie powiedziana, tylko nie wprost. Pytania i odpowiedzi. Pytania bez odpowiedzi. Odpowiedzi bez pytań.       

"Powiem chwili... - szepnęła - ...zatrzymaj się, jesteś tak piękna."


Tyle niewypowiedzianych słów, tyle nienapisanych wyrazów, tyle brakujących dialogów. Tej historii nie da się zapomnieć. Tak, jest głównie o miłości. Ale nie tej z filmów, zamydlającej oczy, nie tej doskonałej i nie chodzi o tą, której bohaterzy bezwarunkowo poradzą sobie ze wszystkim problemami. To prawdziwa opowieść. Ona może toczyć się obok ciebie. Tyko tego nie dostrzegasz. Ta książka jest szczera, a z drugiej strony tak niewiarygodna. 

"Najtrudniej jest wybaczyć samemu sobie."

Najgorsze było to, że miałam kłopot z przeczytaniem ostatniego rozdziału. A wszystko przez litery, który rozmazywały się przed moimi oczami.

Wydawnictwo: Dreams
Stron: 400
Przeczytane: 01.01.2014r.
Moja ocena: 9+/10

środa, 1 stycznia 2014

"Mroczna bohaterka. Kolacja z wampirem" - Abigail Gibbs

Na nowo zakochaj się w wampirach! Ale uważaj - te wampiry naprawdę gryzą! 


Jestem wymagającą czytelniczką, ale czasami, sporadycznie, mam ochotę cofnąć się do tamtych czasów kiedy od książek nie wymagałam zbyt wiele, kiedy jedynymi określeniami było "podoba się" lub "nie podoba". Aktualnie taka postawa strasznie mnie irytuje, zwłaszcza kiedy pytam się koleżanki co sądzi na temat danej pozycji... Niespodzianka! Dzisiaj ja postaram się z kimś takim wewnętrznie utożsamić (kwestie w nawiasach, to moja recenzencka podświadomość). 

Przypadkowe spotkanie na Trafalgar Square odmienia życie Violet Lee. Poznaje świat, którego istnienia nawet sobie nie wyobrażała: miejsce poza czasem, w którym elegancja, bogactwo, wspaniałe rezydencje i wytworne przyjęcia są znamionami dekadencji, w jakiej żyją jego mieszkańcy. Za tym przepychem kryje się mrok, którego ucieleśnieniem jest charyzmatyczny, przystojny i śmiertelnie groźny Kaspar Varn. Violet połączy z Kasparem niebezpieczna namiętność, za którą obydwoje będą musieli zapłacić wysoką cenę...

Z różnych stron zasypały mnie przeróżne opinie, aż trafiłam na jedną, której autorka rozpływała się w zachwytach, do tego jeszcze przyznając maksymalną ocenę. Trzeba przyznać, narobiła mi ochoty, a że miałam ostatnio ochotę na coś lekkiego i zarazem przyjemnego, i akurat pojawiła się okazja, to nie omieszkałam z niej skorzystać. Mimo iż wiedziałam, że powieść będzie oparta na jednym i tym samym, wciąż wałkowanym schemacie, nie skreśliłam jej jednak, bo istnieją wyjątki od tej reguły, które okazują się rewelacyjne. Przykład? "Dotyk Julii" oraz "Sekret Julii" i "Dary Anioła".   

Okładka, bardzo klimatyczna, idealnie pasująca do tego co znajduje się w środku, przykuwająca wzrok i kusząca niejedną nastolatkę przechadzającą się po księgarni, będącą zarówno fanką wampirów. (Pomijając fakt, że takich okładek mamy od groma i jeszcze więcej, wszystkie romanse paranormalne mają niemalże identyczne, nic nowego i nadzwyczajnego, do tego jeszcze twarz kobieca zawieszona dosłownie w powietrzu. Oryginalność, ale oczy to ma interesujące - fiołkowe). 

Zaczęłam czytać i pomyślałam "ekstra!", od pierwszej strony coś się dzieje. Super, akcja pędzi cały czas do przodu, przynajmniej nie będę się nudzić! (W pewnym momencie to akcja przepędziła autorkę... Tak, kochani, co za dużo i za szybko, to nie zdrowo. Trudno mi było się zorientować co się akurat dzieje i nie rozumiałam kompletnie tego co czytam. Poza tym miałam wrażenie jakby w tekście brakowało akapitów, zdań, a nawet całego rozdziału. Natomiast w innym miejscu czułam  "przeciążeniu tekstu", co znaczy, że było go stanowczo za dużo i lepiej byłoby go skrócić).

Bohaterzy drugoplanowi niczym się nie wyróżniali, byli, ale jakby ich nie było (wielka szkoda, na pewno podniosłoby to poziom historii). Violet jest "całkiem spoko" (dopóki siedzi cicho i się nie odzywa), ma bardzo mały zasób słownictwa i próbuje ten brak zastąpić przekleństwami, których tu nie zacytuję, bo byłoby to niesmaczne. Ale ogólnie nie jest znowuż tak źle, przynajmniej się nad sobą nie użala. Kaspar jest kreowany na takiego chłopaka, który ma za zadanie przewracać wszystkim dziewczynom w główkach, a one będą za nim latać jakby były ślepe i głupie (do tego pomiata nimi i poniża je), a Violet właśnie to zadanie spełnia, kazałby jej skoczyć w ogień, a ona, a jakże, skoczyłaby. Oczywiście występuje tu trójkącik miłosny, jednak tylko przez pierwszą połowę (Fabian jest zbyt dobry i przykładny, aby Violet mogła dać mu szansę, zachowuje się jak chłopak, w przeciwieństwie do Kaspara). Nasze gołąbki przechodzą drastyczną przemianę (jak? kiedy? dlaczego? - tego niestety nie wiem). Ogromnie denerwowało mnie to, jak do Vi zwracał się Kaspar, mianowicie per "dziewczynko", co nie jest ani słodkie, ani urocze, a jedynie wywołuje uczucie zażenowania. Zauważyłam, że wszystkie postaci w tej książce "chichotały", nikt się nie śmiał, a uwierzcie, czytanie co stronę, że ktoś "zachichotał" doprowadza do szewskiej pasji.

Świat przedstawiony jest interesujący, czuć tu powiew świeżości, z czego się cieszę (szkoda tylko, że zostało to tak beznadziejnie zaprzepaszczone, bo Abigail wcale a wcale się na nim nie skupiła, nic nie tłumaczy i bez zastanowienia przechodzi do kolejnych wątków, pomijając te już rozpoczęte). Ciekawa jestem co jeszcze wymyśli w kolejnych częściach, oglądałam wywiad z autorką, planuje aby łącznie było ich dziewięć (chyba szykuje się drugi "Dom Nocy").            

Jak widać, moja natura recenzentki zwyciężyła nad tą drugą i sprawiła, że "Mroczna bohaterka. Kolacja z wampirem" bardzo mnie zawiodła, a dopisek na okładce, że drugi tom cyklu "Jesienna Róża" ukaże się w 2014 roku nie wzbudza we mnie ekscytacji i gorączkowego oczekiwania, a jedynie dezorientację, bo naprawdę nie rozumiem czym ludzie się tu zachwycają? Abigail Gibbs publikowała swoją opowieść w internecie, w odcinkach, a skoro została wydana, znaczy iż musiała się bardzo podobać i ma wiernych fanów. Gratuluję, ale moim zdaniem ten sukces nie jest nawet w najmniejszym stopniu zasłużony, widać, niewiele trzeba żeby zachwycić dzisiejszą młodzież, a od czytania "tego czegoś" naprawdę boli serce. A teraz zadaję sobie pytanie - "czego ja się spodziewałam? cudu?" Osobiście - nie polecam.    

Wydawnictwo: Muza S.A.
Stron: 560
Przeczytane: 30.12.2013r.
Moja ocena: 3/10 

Za egzemplarz oraz okazane mi zaufanie 
serdecznie dziękuję wydawnictwu Muza S.A.