wtorek, 31 grudnia 2013

Pożegnajmy, powitajmy...

http://weheartit.com/

2013 jest dla mnie szczególnym rokiem, chyba nawet najlepszym w moim życiu. Ja się zmieniłam (pozytywnie), inni się zmienili, świat uległ lekkiej zmianie, a przynajmniej to jak na niego patrzę. W tym roku, pewnego kwietniowego popołudnia, założyłam tego oto bloga, który okazał się jedną z najlepszych decyzji w moim życiu. Ale ten temat będziemy kontynuować kiedy indziej. W każdym razie dziękuję 2013 za rodzinę, przyjaźń, (uwaga!) szkołę (jednak dobrze, że jest ;-)), uśmiech i dobry humor (tak, tak, w tym roku było wiele ciekawych sytuacji), wakacje, zdrowie, nawet za chwile smutku, kłótnie (niektóre, trzeba przyznać, były bardzo pomysłowe),  za wszystko, a przede wszystkim za książki, które mogłam przeczytać, co ja bym bez nich zrobiła, to chyba w 2013 tak naprawdę je pokochałam. <3 

Jako, że nie robię comiesięcznych podsumowań tak jak inni blogerzy, dzisiaj chcę Wam przedstawić książki, które najbardziej ujęły mnie za serce. Pierwsze miejsce oczywiście należy się "Przeminęło z wiatrem" Margaret Mitchell, reszta jest tylko tłem dla tej jedynej i... w tym miejscu mogłabym gadać i gadać, ale żeby do końca Was nie zanudzić to powiem tylko jedno słowo - ARCYDZIEŁO, i oczywiście polecam gorąco.*.* 
 
Miejsce drugie, to nie będzie jedna książka, ale będzie ich od groma, więc po kolei. Seria "Harry Potter" J. K. Rowling, niby czytałam w 2012 roku, ale powróciłam do czterech pierwszych części w wakacje, więc uznajmy, że też się liczy, poza tym, jako, że to moje pierwsze takie podsumowanie musiałam go tu umieścić. Trzeba też wspomnieć o powieści, która wywołała milion łez, a chodzi mi o "Gwiazd naszych wina", John Green absolutnie skradł moje serce. Pisze tak pięknie i z przesłaniem, ciut mniej kocham "Papierowe miasta" oraz "Szukając Alaski" również jego autorstwa. Niezwykła była biografia (pierwsza w życiu jaką przeczytałam) "Charlotte Bronte i jej siostry śpiące" Eryka Ostrowskiego, a co za tym idzie zaczęłam poznawać twórczość słynnych sióstr, najpiękniejsze były "Wichrowe wzgórza" (recenzja jest zamieszczona na blogu, ale w lutym prawdopodobnie ukaże się nowa, druga recenzja tej samej książki, jednakże, co ważne, będę czytać w innym przekładzie, podobno drastycznie się od siebie różnią), "Jane Eyre" (jeszcze dzisiaj ma mi mama kupić w księgarni, więc planuję przeczytać drugi raz, a że po zapoznaniu się z biografią zmieniłam całkiem zdanie i ze swoją poprzednią recenzją niekoniecznie się zgadzam, to nie wiem czy nie będę czasem recenzowała tego drugi raz, napiszę na początku "Drugie czytanie - zupełnie inne wrażenia" czy coś w tym stylu, choć sama mam dużo co do tego wątpliwości, więc będę wdzięczna za wszelkie rady w tym temacie), "Shirley", która była prześliczna, "Agnes Grey", którą uważam za "słodko-gorzką", ale wartą zapamiętania, natomiast w 2014 pozostaje mi tylko kontynuować znajomość z siostrami Bronte. Przeczytałam dwie cudowne trylogie, a mianowicie "Delirium" Lauren Oliver (I , II, III) oraz "Igrzyska śmierci" Suzanne Collins (I, II). "Oskar i Pani Róża" - krótka, a tak bogata w prawdę. Zgłębiłam większość utworów Jane Austen. Poznałam dwie świetne serie: "Zwiadowcy" i "GONE", tą pierwszą darzę wielkim sentymentem, wiele mi dała i wiele nauczyła, a ta druga jest równie wspaniała. Na koniec, "Życie Pi", które podczas czytania dogłębnie mną wstrząsnęło.  

Trzecie miejsce zajmują "Dotyk..." i "Sekret Julii" Tahereh Mafi, które wywarły na mnie piorunujące wrażenie, "Dary Anioła" będące dobrą serią, ale nie zapadającą za bardzo w pamięć (czytałam tylko trzy pierwsze tomy, więc może się to jeszcze zmienić), "Wywiad z wampirem", czyli prawdziwa opowieść o wampirach, a nie o przystojniakach chodzących do szkoły i zakochujących się w nastolatkach ;-). "Wielki Gatsby", którego to, aby zrozumieć trzeba przeczytać przynajmniej dwa razy, co zamierzam w nadchodzącym roku zrobić.

I tyle. Dziękuję. Postanowień nie mam, jak będzie, zobaczymy.


Życzę Wam wszystkim w 2014 roku wszystkiego co najlepsze, dużo wspaniałych książek, spełniania marzeń oraz, oczywiście, udanego Sylwestra! Oby nadchodzący rok był warty zapamiętania. :-)               
Całusy, 
Kinga G.

sobota, 28 grudnia 2013

"Shirley" - Charlotte Brontë

Jest jak sen, słodki i niewinny, upajasz się w jego mocy, a po przebudzeniu nie pamiętasz o co w nim tak naprawdę chodziło. I nie wiem czy to plus czy minus.

"(...) cofamy się bowiem do początku tego stulecia. Niech teraźniejszość spłowieje i uschnie w gorejącym słońcu, niech pokryje ją gruba powłoka kurzu i niechże przestanie istnieć."

Istotnie, zasnęłam. Na całe cztery dni...

Poznałam pana Roberta Moor`a, młodego mężczyznę, przedsiębiorcę, borykającego się z przeciwnościami losu. Pewnego dnia musiał zdecydować się na sprowadzenie do swej fabryki nowoczesnych maszyn, czym naraził się miejscowej ludności, ludziom przez niego zwolnionym i poszukującym pracy. 
Nie zapominajmy jednak o jego bracie - Louisie, jak można go nie lubić? Nie wiem co takiego w nim siedzi, ale nieświadomie i niewolniczo każe trzymać za siebie kciuki. 
Poznałam trzech wikarych, panów: Donn, Malone oraz Sweeting.
Poznałam pana York`a, panią York oraz ich pociechy. W szczególności upodobałam sobie Martina, który wywołał u mnie niepohamowany napad śmiechu. 
I oczywiście poznałam nieśmiałą Caroline Helstone, która już od progu kazała mi siebie lubić, a im dalej w głąb, coraz bardziej ją uwielbiałam, a wszystkie momenty, w których gościła stawały się nieskończenie bardziej interesujące.
Oraz, ją chciałam zostawić sobie na koniec, poznałam Shirley Keeldar, zamożną, urzekającą pannę, która wcale nie jest tak dumna i wyniosła jak większość kobiet posiadających taki majątek i takąż pozycję społeczną. Ujęła mnie jej osobowość. To jedna z tych bohaterek, których się nigdy nie zapomina, to taka osóbka, której nie sposób przejrzeć, nie sposób odkryć co chodzi jej po główce, nad czym rozmyśla, czym się martwi, więc pozostaje dla Czytelnika zagadką. 
Do tego można doliczyć szereg innych, równie ważnych postaci... 

"Shirley" jest pierwszą książką, po której odważyłam się mazać ołówkiem, zaznaczać cytaty i fragmenty, zapisać sobie jakąś myśl czy spostrzeżenie, a to już coś znaczy.

Uwiódł mnie styl Charlotte, uwiódł mnie cały XIX wiek, jego piękno i inność przede wszystkim. Nadal uważam, że zostałam poszkodowana przez los. Powinnam żyć wtedy, dawno temu, w innych czasach, którymi rządziły inne zasady, powinnam ubierać suknię i iść odwiedzić taką Shirley, u której podwieczorek jadłaby Caroline. 

"Trzy miesiące temu życie było dla mnie bezcelowe i pozbawione nadziei. Topiłem się i  nie mogłem się już doczekać swojego końca. Ale nagle ktoś wyciągnął do mnie dłoń - tak delikatną, że prawie nie ośmieliłem się jej chwycić - i owa dłoń wyratowała mnie spod gruzów." 

Ostatniego rozdziału mogłoby nie być, sny zawsze kończą się w niespodziewanym momencie, nigdy nic w nich nie wyjaśnia się do końca, tymczasem dzieło Charlotte Brontë daje nam odpowiedzi na wszystkie pytania, a ja jestem czytelnikiem z gatunku tych, którym to nie odpowiada. Tacy jak ja wolą otwarte zakończania zastawiające wyobraźni wolną drogę, a tu dostałam cukierkowe wyjaśnienie wszystkich spraw. Chociaż dobrze, że Charlotte pozostawiła mi do odnalezienia morał, na potwierdzenie przytoczę ostatnie zdania utworu: 

"Opowieść dobiegła końca. Wyobrażam sobie teraz, jak rozumny Czytelnik wkłada na noc okulary, by odnaleźć jej morał. Gdybym podała jakiekolwiek wskazówki, byłaby to zniewaga dla jego inteligencji. Powiem więc tylko: Niech Bóg pomoże mu w tych poszukiwaniach."  

W snach wszystko jest możliwe więc, wiecie jak było wspaniale? Nic Wam już więcej nie powiem. Na waszym miejscu pobiegłabym do najbliższej księgarni lub biblioteki, chwyciła "Shirley" z półki, wróciła do domu, zrobiła herbatę, kawa też dopuszczalna, schowała się pod kocyk, opatuliła się nim, otworzyła książkę na pierwszej stronie i całkowicie się jej oddała. Zaśnijcie, jak ja. 

Wydawnictwo: MG
Stron: 640 
Przeczytane: 27.12.2013r.
Moja ocena: 9/10

Za egzemplarz oraz okazane mi zaufanie serdecznie dziękuję wydawnictwu MG 

piątek, 27 grudnia 2013

Na ostatnie dni tego roku - malutki stosik

No cóż, w tym roku jak powszechnie wiadomo nie byłam szczególnie grzeczna, więc cieszę się, że w ogóle na chwilkę zajrzał do mnie Mikołaj, dobra, nie widziałam go, ale trzeba podtrzymywać tradycję!
Więc podarował mi moje dwie wymarzone książeczki, nie macie pojęcia ile czasu na nie czekałam. Ale są! Są! Są! A mianowicie chodzi mi o "Lokatorkę Wildfell Hall" (Brontë *.*) i "Baśniarza" - teraz zobaczymy czym się tak wszyscy zachwycali. Najchętniej zaczęłabym je czytać od razu po wzięciu do rąk, ale nie mogłam, bo muszę najpierw skończyć "Shirley" - na marginesie - cud, miód i orzeszki ^.^ (od wyd. MG). Oprócz tego w ostatnim czasie znalazłam w torbie pełnej zagubionych książek w moim domciu (znajdują się tam powieści nieznajomego mi pochodzenia) "Mistrza i Małgorzatę" - jak skradnę światu trochę czasu to sobie przeczytam.  Została się jeszcze "Mroczna bohaterka. Kolacja z wampirem", pewna blogerka kiedyś narobiła mi smaku, poza tym czasami mam ochotę przeczytać sobie jakaś typową młodzieżówkę, miejmy nadzieję, że ostatecznie będę zadowolona (od wyd. Muza). No i na koniec ta cieniutka książeczka, druga od góry o tytule "Dusza" łącznie z autografem autorki, wygrałam w konkursie już jakiś czas temu, a dopiero teraz sobie o tym fakcie przypomniałam.                                

czwartek, 26 grudnia 2013

"Dama kameliowa" - Aleksander Dumas

"Oto jego wzruszająca opowieść, w której zmieniłem zaledwie kilka słów."

Małgorzata Gautier. Kurtyzana. Żyjąca w luksusie. Stawiająca warunki. Uwodząca tylko i wyłącznie mężczyzn z wyższych sfer. Wykorzystująca ich na każdym kroku. Pełna uroku. Piękna i świadoma swoich wdzięków.
Czy w jej duszy może kryć się coś wartego uwagi?

Armand Duval. Pochodzący z dobrej rodziny. Pewnego dnia zakochuje się w Małgorzacie. Czy ta będzie w stanie odwzajemnić uczucie, którym ją darzy?

Ta opowieść nie ma tragicznego KOŃCA, ma tragiczny POCZĄTEK

Zaczęłam czytać i... rzuciłam w najgłębszy kąt na rzecz innych, bardziej interesujących mnie w tamtym momencie książek. Mimo wszystko, postanowiłam wrócić. Ciekawość ludzka nie zna granic, więc ciekawa tego jak to się dalej potoczy chętnie powróciłam do lektury.

Zawsze miło dowiedzieć się, co działo się w XIX wiecznym Paryżu. Poznać nową historię. O nieszczęśliwej miłości. Bo czy kobieta lekkich obyczajów jest w stanie kochać skoro tyle razy oszukiwała? Potraktuję to jako pytanie retoryczne.

Czy ważna jest przeszłość? Może lepiej o niej zapomnieć i całkowicie oddać się teraźniejszości? A może lepiej byłoby choć przez chwilę pomyśleć o planach na przyszłość...

Tyle spraw woła o pomstę do nieba

Ileż można czytać o wyznaniach miłosnych? Nie wystarczy powiedzieć raz "kocham cię", a z sercem? Przewijająca się co stronę ta sama historyjka strasznie nudzi i powoli zaczyna irytować. Kłócą się i przebaczają. Płaczą aby zaraz się z tego śmiać. I ganiają się, eh, jak pies z kotem. Do tego ta wszędzie obecna naiwność, aż wylewa się z kartek! Przez to wszystko, podczas poznawania ich wspólnej historii nie towarzyszyło mi nic prócz obojętności.

Pomijając to wszystko

Ostatnio mam ochotę na wyjątkowo naiwne i lekko głupiutkie powieści, więc muszę przyznać, że mi się nawet podobało. Czasami człowiek musi sobie przeczytać coś o miłości, nawet wyidealizowanej, nieistniejącej i ciut denerwującej.    

Poza tym chwalę autora za bardzo przystępny styl, lekki, niezwykle swobodny, przyjemny. Nim się obejrzałam, w mig pochłonęłam całą książkę.

Plątanina

Jak widać, moje słowa są strasznie ze sobą sprzeczne. Aż zaczynają się kłócić.
Ale nie potrafię ich uspokoić, bo... sama nie wiem co mam myśleć!

Z jednej strony wszystko ładnie, pięknie, idealnie. Z drugiej brzydko, paskudnie i okropnie. 

To powieść dla... niewymagających. Dla szukających przyjemnej lektury na jeden wieczór, żeby się zrelaksować, tak po prostu. W przeciwnym razie lepiej nie sięgać, bo po co, tylko aby się zawieść? 
  
Wydawnictwo: Łódzkie
Stron: 228
Przeczytane: 23.12.2013r.
Moja ocena: 5/10 

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Z serca...

Kochani,

z okazji świąt Bożego Narodzenia życzę Wam wszystkiego najlepszego, cudownie spędzonych chwil z najbliższymi, dużo uśmiechu, dobrego humoru i nastroju, wspaniałych prezentów, które schowają się pod choinką, pewnie u większości z Was będą to książki, więc mam nadzieję, że będą to te wymarzone i piękne! Zdrowia, pomyślności, miłości, radości, i oczywiście spełnienia nawet najskrytszych marzeń!  

Całusy przesyła,
Kinga G.

Magiczny kącik - na te i inne tematy

Wiem, że pisanie tego posta nie ma najmniejszego sensu.
Wiem, że każdy z was już ten film oglądał. 
Wiem, że niektórym już się on przejadł lub po prostu mają go dosyć, albo co gorsze chyba, nigdy za nim nie przepadali.

Już pewnie się domyśliliście, że darzę go nieskończoną miłością.
Uwielbieniem.

Jedyny, przy którym można sobie spokojnie popłakać.
Jedyny, bo z jednej strony tak bardzo chcę go oglądać, a z drugiej mam ochotę iść do swojego pokoju, zamknąć drzwi i przekręcić klucz. Chyba po to tylko, aby znowu nie opanował mnie ten dojmujący żal. 

I tak, tak, tak. Nadal nie mogę się z tym pogodzić. 
O koniec oczywiście chodzi. 
Bo to niesprawiedliwe, i już. Kropeczka. 
No ale gdyby nie to tragiczne zakończenie, wiadomo, ta historia nie byłby aż tak poruszająca. 
Aż serce pęka jak się na to patrzy. 

Titanic.
Jedno słowo, a zastępuje słów milion. 
Bo kto go nie kocha?


A na koniec do pooglądania i posłuchania, od razu cieplej na duszy - tutaj.

niedziela, 22 grudnia 2013

"Przeminęło z wiatrem. Od bestselleru do filmu wszech czasów" - Ellen F. Brown i John Wiley, JR

To nie jest biografia,
to historia powstania książki i filmu 

"Przeminęło z wiatrem". Jedyna książka, którą z czystym sumieniem nazywam ARCYDZIEŁEM. Jedyna, którą darzę największą, nieskończoną miłością. Dzieło Margaret Mitchell wywróciło mój świat do góry nogami, sprawiło, że innym książkom postawiłam bardzo wysoką poprzeczkę, której niemalże nie da się przeskoczyć. "Przeminęło z wiatrem" się nie czyta, nim się żyje.

Dla Margaret Mitchell książki były narkotykiem.
"Przeminęło z wiatrem", to było dla niej "cholerstwo", które musiała skończyć.  
Bardzo obawiała się ostrej reakcji krytyki i w pewnym momencie stwierdziła, że musiała być "zdrowo pieprznięta", żeby wplątać się w tak "trudną sytuację".
Historia, w którą włożyła taki ogrom pracy stała się nieśmiertelna.
Odniosła Sukces, Sukces przez Duże "S".
Nie chciała, aby ktokolwiek pisał jej biografię, i prosiła, by dokumenty, listy, maszynopisy, kartoteki powieści, nie "zostały sprzedane, oddane, opublikowane lub w jakikolwiek inny sposób wystawione na widok publiczny".
"Chciała być oceniana na podstawie togo, co napisała, a nie tego, co powiedziała, jak się ubierała, co lubiła i czego nie lubiła".
Zabolało mnie to co napisała (strona 270 i 271) do pewnego redaktora...
Mój cały czytelniczy świat legł w gruzach kiedy przeczytałam stronę 317, więc krzyknęłam, że "nie cierpię Margaret Mitchell!". Ale wtedy akurat mnie poniosło, więc proszę o wybaczenie. 
"Ta książka nadal się nie starzeje"*

Myślę, że dla każdego żarliwego fana "Przeminęło z wiatrem" najszczęśliwszy będzie dzień kiedy dostanie w swoje łapki egzemplarz "Od bestselleru do filmu wszech czasów", przewidując, że będzie to wspaniała lektura, wypełniająca niedosyt i będąca skarbnicą nowych wiadomości. Ja miałam dokładnie takie same oczekiwania i cóż, zawiodłam się trochę.

Nie podobał mi się styl jakim posługują się autorzy, straszliwie oficjalny i nieprzyjemny, przez co czułam się jakbym czytała podręcznik od historii wypełniony datami, danymi, nazwiskami i różnymi takimi informacjami. W pewnym momencie zaczęłam się już w tym wszystkim gubić. Do tego nie ma żadnego wglądu w myśli autorów, a ja chciałabym znać ich przemyślenia na temat powieści, która odniosła tak duży sukces.

Bardzo nie spodobało mi się zamieszczenie mniej więcej w środku książki dwóch wkładek ze zdjęciami, czy nie lepsze byłoby dopasowanie odpowiedniej fotografii do odpowiedniego miejsca w tekście? Mogę się założyć, że wielu czytelnikom takie rozwiązanie znacznie bardziej przypadłoby do gustu.

Jest mi bardzo smutno, bo Ellen F. Brown i John Wiley, JR stworzyli bardzo wyczerpujący utwór i niewątpliwie bardzo dobry, ale większość zwykłych moli książkowych niekoniecznie tego oczekuje, tylko tego, że książka dla fanów "Przeminęło z wiatrem" będzie napisana przede wszystkim z serca, dopiero później z pomocą rozumu. Przecież my nie chcemy dokładnych wiadomości typu - ile egzemplarzy książki gdzie sprzedano, ale tego jakimi uczuciami darzą tę powieść inni ludzie, i dlaczego  odniosła tak przeogromny sukces, co takiego kryje się w prozie Mitchell?

Oczywistym faktem jest, że większość osób, która zgłębiła treść "Przeminęło z wiatrem" przeczyta "Od bestselleru do filmu wszech czasów" chociażby dla tej cudownej okładki, która, mogę się założyć, przyciąga wzrok nie jednej pary oczu. I słusznie. Najlepiej jest się przekonać na własnej skórze. Ja książkę będę wspominać miło, i tyle. Wystarczy.

*słowa zasłyszane kiedyś w księgarni.

Gif znaleziony w internecie przez Emę, prawda, że piękny? *.*

Wydawnictwo: Aleja róż
Stron: 482
Przeczytane: 22.12.2013r.
Moja ocena: 7/10      
 
Za egzemplarz oraz okazane mi zaufanie 
serdecznie dziękuję wydawnictwu Aleja róż

środa, 18 grudnia 2013

"Królewski zwiadowca (księga 12)" - John Flanagan

Trudno jest pisać o serii, z którą jest się tak długo, do której jest się tak bardzo przywiązanym, trudno jest opisać uczucie kiedy ma się w rękach kolejny tom, dzięki, któremu ma się nadzieję przeżyć tyle niezapomnianych przygód...

W królestwie Araluenu zachodzą nieuchronne zmiany, wymuszone przez nieubłagany upływ czasu. Król Duncan, złożony chorobą, nie może pełnić swych obowiązków, a regentką zostaje Cassandra, którą wspomaga mąż. Pierwszy Rycerz Królestwa, sir Horace. 
Halt i lady Pauline wiodą spokojniejsze niż ongiś życie, chociaż stale są na bieżąco ze wszystkimi sprawami dotyczącymi Korpusu Zwiadowców, któremu przewodzi Gilan. 
Tymczasem okrucieństwo losu przygniata ciężkim brzemieniem Willa. Przyjaciele ze wszystkich sił starają się przywrócić mu radość życia. Po burzliwej naradzie dochodzą do wspólnego wniosku: muszą mu znaleźć ucznia. 
Willa trzeba długo namawiać. I bardzo usilnie przekonywać. W końcu przystaje na propozycję przyjaciół, kompletnie nie zdając sobie sprawy, co go czeka...

http://weheartit.com/
Ja naprawdę, ale to naprawdę bardzo się cieszę, że John Flanagan ma tyle genialnych pomysłów, że jego wyobraźnia nadal pracuje na pełnych obrotach, że podczas czytania nie ma miejsca na nudę, ale gdzieś musi być umiar. Czy nie lepiej byłoby wykorzystać ten potencjał na zupełnie inną serię, która mogłaby odnieść równie wielki sukces? Ciągnięcie "Zwiadowców" w nieskończoność nie ma najmniejszego sensu, mogę nawet posunąć się o stwierdzenie, że obniża poziom tego cyklu.

Trzynasty tom "Zwiadowców" będzie miał premierę w 2014 roku. Jak pewnie się domyślacie, i tak przeczytam kolejne części, choćby były poniżej poziomu krytyki 

Gdzie się podział mój Will? A, tak, zestarzał się. A skoro nie ma już tego samego co kiedyś Willa, to autor musiał dać swoim czytelnikom kogoś innego. Nie, jednak nie będę spoilerować, a taką miałam na to ochotę. Hm... przyznam tylko, że za bardzo do tej osoby miłością nie pałam. Smutne to, a jednak prawdziwe. Do tego nie ma Halta, pojawił się może raz, ewentualnie dwa razy! Karygodne. Bez niego wszystko jest takie ponure.

Styl Flanagana niby nadal pozostaje taki sam, ale... brakuje humoru, a to straszne gdy się okazuje, że któraś część "Zwiadowców" jest go pozbawiona. Mimo to nadal czyta się lekko i przyjemnie. W miarę. Albo to ja stałam się zbyt wymagająca, tak, pewnie to drugie.

Wiadomo, że fani przeczytają, inni - nie wiem. Ale polecam, z sentymentu, bo ta seria odmienia życie, jedna z niewielu, które darzę tak ogromną miłością. Oprócz tego tomu, reszta jest doprawdy wyśmienita! Moc przyjaźni, dobro i zło, przeciwności losu, bohaterstwo, odwaga, męstwo, to wszystko odkryjecie dzięki zwiadowcom.      

Wydawnictwo: Jaguar
Stron: 488
Przeczytane: 18.12.2013r.
Moja ocena: 6/10 

Zwiadowcy

Ruiny Gorlanu * Płonący most * Ziemia skuta lodem * Bitwa o Skandię * Czarnoksiężnik z Północy * Oblężenie Macindaw * Okup za Eraka * Królowie Clonmelu * Halt w niebezpieczeństwie * Cesarz Nichon-Ja * Zaginione historie * Królewski zwiadowca

piątek, 13 grudnia 2013

"Charlotte Brontë i jej siostry śpiące" - Eryk Ostrowski

Tajemnica

Kobieta kameleon. Jedna z największych zagadek literatury. Kobieta o nieprawdopodobnej sile i odporności. Postrzegana jako najważniejsza autorka w historii. Jej dzieła dały podwaliny emancypacji.  Wyzwolona. A nie udało się jej tylko jedno. Nie umiała okręcić sobie wokół palca mężczyzn, na których jej zależało, ale dokonała tego inaczej, zawładnęła światem i pokochali ją wszyscy. Historia sióstr Brontë była jej decyzją. Stworzyła legendę. Publikowała swoje powieści pod pseudonimem, męskim jeszcze do tego. Kto tak naprawdę napisał "Wichrowe wzgórza"? Czy to Anne stoi za "Agnes Grey" i "Lokatorką Wildfell Hall"? Jesteście tego w stu procentach pewni? Ach, te wątpliwości... No cóż, nie chcę nic sugerować, ale... rękopisy powieści Emily i Anne nie istnieją, to Charlotte prowadziła korespondencję i rozmowy z wydawcami. Wszystkie powieści Brontë łączy jedna nić. Ale nie zapominajcie o Branwellu. Czy on nie miał z tym nic wspólnego? 

"Charlotte Brontë i jej siostry śpiące" to pierwsza biografia jaka zawitała w moich rękach, pierwsza i równocześnie tak bardzo niezwykła. Dlaczego? Dlatego, że absolutnie się tego nie spodziewałam. Słowo "biografia" zawsze kojarzyło mi się z czymś nudnym, monotonnym, topornym, ciężkim w czytaniu, och, jakże bardzo można się pomylić! "Charlotte Brontë..." w niczym nie przypomina tego co uformowała moja wyobraźnia, ta biografia jest zupełnie inna, o calutkie sto osiemdziesiąt stopni. Czyta się ją lekko, przyjemnie, szybko, a co najlepsze - nie ma nudy, nie nie ma monotonii, od tej książki wprost nie można się oderwać, działa jak magnes, sprawia, że trudno jest powracać do rzeczywistości, będąc obserwatorem takich zdarzeń! Pozwala zapomnieć o całym świecie, przenieść się tam, do plebanii w Haworth. 

Doszłam do jednego bardzo ważnego wniosku. Musze jeszcze raz przeczytać "Jane Eyre". Koniecznie! I "Wichrowe wzgórza", a to jeszcze większa konieczność! Muszę poznać wszystkie dostępne powieści Brontë! Będę się w nich zanurzać, upajać ich niezwykłością i magią. Po zamieszczonych cytatach w "Charlotte Brontë i jej siostry śpiące" jestem tego niemalże całkowicie pewna. A wiecie po co chcę drugi raz czytać "Jane Eyre"? Po to żeby zrozumieć jej sukces, odkryć to czego nie odkryłam za pierwszym razem. To autobiografia Charlotte. A ja chcę ją poznać, choć wiem, że nie do końca da się to zrobić. Ale co tam, zawsze można próbować.  

Eryk Ostrowski pisze tak przyjemnym stylem, można by uznać, że czaruje słowami, tak jakby miał w dłoniach niewidzialne lasso i nim przyciągał co rusz kolejnych czytelników, którzy urzeczeni historią legendarnych sióstr dają się w te sidła złapać. Plus - co ważne, więc uważnie czytać - autor wszystko dokładnie nam tłumaczy, nie ma tu miejsca na nieporozumienia, więc nawet osoby, które od czasu do czasu oddalą się na chwilkę myślami od lektury, później bez problemu odnajdą się w zaistniałej sytuacji. 

Podsumowując tę moją nieskładną paplaninę, "Charlotte Brontë i jej siostry śpiące" to biografia, którą gorąco każdemu polecam, nawet jeśli nie jesteście co do niej przekonani, no a fani twórczości Brontë dosłownie muszą ją przeczytać. Innej możliwości nie ma. Tylko pamiętajcie, tu trzeba odkrywać przestrzeń między wierszami.

"Przecież ja nie umrę, prawda?"

Wydawnictwo: Mg
Stron: 624
Przeczytane: 13.12.13r.
Moja ocena: 10/10

Za egzemplarz oraz okazane mi zaufanie serdecznie dziękuję wydawnictwu Mg

niedziela, 8 grudnia 2013

Magiczny kącik - na te i inne tematy

źródło - http://weheartit.com/
W czym tkwi sukces Igrzysk Śmierci? 

Na ten temat wiele osób powiedziało bardzo wiele, jednakże ta dyskusja nadal jest roztrząsana na nowo. Tkwi na pewno w tym, że nie jest to kolejna opowiastka dla głupiutkich nastolatek, które teraz, wraz z zakończeniem szału na punkcie "Zmierzchu" i tym podobnych gniotów nie mają się czym zachwycać, no chyba, że "Miastem kości" (o ile będzie druga część), w każdym razie odbiegam od tematu, dzisiaj pogadamy o "W pierścieniu ognia"...

Katniss i Peeta muszą wziąć udział w Tournee Zwycięzców, które odbywa się po każdych igrzyskach, i odwiedzić wszystkie dwanaście dystryktów. Ta podróż dużo im uświadamia i daje nadzieję na zmianę na lepsze, na to, że bunt jest możliwy... W tym czasie trwają przygotowania do siedemdziesiątych piątych Głodowych Igrzysk, obrót spraw jest niewiarygodny.


Jennifer Lawrence jako Katniss Everdeen była, jest i mam
nadzieję, że nadal będzie tak świetną odtwórczynią tej bohaterki. Naprawdę ją uwielbiam. Dokładnie taką postać uformowała sobie moja wyobraźnia podczas czytania książki.  Niezapomniana scena - strzał z łuku, między innymi dlatego nie mogę się na ten gif napatrzeć, bo właśnie tak cudownego obrazu brakuje książce, a moja wyobraźnia też posiada pewne granice. Ogólnie to aktorsko jest bardzo dobrze, chociaż ja nie jestem zbyt wymagającym widzem. Ale dobra, muszę przyznać, że Johanna (Jena Malon) była genialna, scena w windzie powala, świetny humorystyczny akcent. Peeta (Josh Hutcherson) też zły nie był, lepszy na pewno niż w pierwszej części, ale i tak nie dorówna temu książkowemu. O Galu zachowam milczenie, i takiego, i takiego nie lubię. A o Finnicku (Sam Clafin), to na blogach aż huczy, widocznie coś w nim musi być. A reszta, hm, też cudowna, na przykład taki potłuczony Haymith (Woody Harrelson). 

Podsumowując: jak już pewnie większość z Was się domyśliła, wypad do kina się udał, rok czekania się opłacił. Nie potrafię wyrazić swojego podziwu i z chęcią obejrzałabym ten film jeszcze raz, co prawdopodobnie niedługo zrobię, ale już w domciu.  Efekty specjalne, muzyka i inne takie, bardzo mi się podobały, nie wiem w ogóle jak co poniektórym udawało się oderwać wzrok od ekranu. 
Ja zachęcam do obejrzenia. 

sobota, 7 grudnia 2013

"Pomiędzy" - Tara Hudson

Historia miłości, której nawet śmierć nie może pokonać

Zacznę od wytłumaczenia po co w ogóle wypożyczyłam  "Pomiędzy" z biblioteki, a mianowicie - każdy chyba ma czasami ochotę na jakąś lekką i niezobowiązującą książkę. Niekoniecznie najlepszą, ale przyjemną. Taką na trzy wieczory. Taką, przy której będzie można się jeszcze rozkoszować gorącą czekoladą. Ja też, tak jak każda czytelniczka, potrzebowałam właśnie takiej. I co? Albo źle wybrałam, albo niektórzy autorzy uważają młodzież za kompletne bezmózgi. 

Amelia wie o sobie jedno: nie żyje. Pamięta, że kiedyś rzuciła się we wzburzone wody rzeki, nie wie jednak, kiedy i dlaczego umarła. Błąka się samotna, pogrążona w bólu, smutku i niepewności - niewidzialna dla świata. 
Wszystko zmienia się w jednej chwili. Amelia zauważa tonącego chłopaka. Ratuje go. Rodzi się między nimi uczucie, którego nie sposób pojąć. Fascynujące. Nieziemskie. Mityczne. (Naprawdę? Jakoś nie zauważyłam.) Razem próbują wyjaśnić tajemnicę śmierci Amelii. Poznają też sekret rodziny Joshui. Każde spotkanie przynosi im szczęście, ale i niepokój. Tym bardziej, że zarówno żywi, jak i umarli nie patrzą przychylnym okiem na ich bliskość. 
Bo jaką przyszłość mogą mieć przed sobą atrakcyjny chłopak i dziewczyna z zaświatów? 

Czy teraz prawie wszystkie książki dla młodzieży muszą się opierać na jednym i tym samym schemacie? Super. Ale ja naprawdę nie rozumiem jak można powielać jeden i ten sam wątek w co drugiej młodzieżówce. 
Mamy Amelię - martwą, ale piękną, jakżeby inaczej, bla bla bla. Mamy Josha, który podobno jest taki cudowny itp., taki przystojny (z której strony?), od tej ich miłości jest mi już niedobrze (żeby nie użyć innego określenia). No ileż można? Za słodko!! Taka miłość nie istnieje! Tak, wiem, że o to w tej książce chodzi, jak w każdym paranormalnym romansie, ale autorka nawet nie pokusiła się o spróbowanie napisania czegoś lepszego, tylko pojechała najprostszą drogą, do morza, tam gdzie dno i wodorosty. 

źródło - http://weheartit.com/
Jeśli chodzi o wątki poboczne, to... (uwaga!) nie było ich. No bo po co się kłopotać nad kreowaniem pobocznych postaci i jakichś ich problemów? Strata czasu! Zostawić to najlepiej. Przecież książka jest kierowana do młodzieży, a oni przecież w ogóle nie myślą, mózgu też nie mają. Nie dostrzegą jak bardzo jest ta książka naiwna i głupia. Im się jeszcze spodoba! 

"Pomiędzy" Tary Hudson polecam tylko najbardziej wytrwałym czytelniczkom. Jeśli o mnie chodzi, gdyby nie była to powieść z biblioteki, to wytłukłabym ją w najbliższym rowie, bo naprawdę nie mam już siły na nią patrzeć. Chyba przez najbliższe dwa lata bez kija nie podejdę do żadnego paranormala.

Wydawnictwo: Jaguar
Stron: 344
Przeczytane: 07.12.2013r.
Moja ocena: 1/10 

poniedziałek, 2 grudnia 2013

"Agnes Grey" - Anne Brontё

Twórczość Anne Brontë od dawna stanowiła dla mnie tajemnicę, nareszcie udało mi się ją - choć ledwie - poznać, za pomocą lektury powieści "Agnes Grey". 

Zmartwiona sytuacją finansową rodziny, a jednocześnie motywowana pragnieniem poszerzenia własnych horyzontów, młodziutka Agnes Grey postanawia zostać guwernantką. Przepełnia ją nadzieja i przekonanie, że wystarczy jej pamiętać siebie taką, jaką była w wieku swoich podopiecznych, by zdobyć ich zaufanie i przyjaźń. Jednak dzieci, którymi przyjdzie jej się zajmować okażą się niezwykle rozpieszczone i niesforne, a pracodawcy wymagający, wyniośli i nieprzyjemni. Czy objęcie posady u innej rodziny przyniesie tytułowej bohaterce choć odrobinę szczęścia? A może nawet spotka miłość życia?

Gdybym miała jakoś określić "Agnes Grey" to byłoby to stwierdzenie, że ta książka jest "słodko-gorzka".

Słodka jest, bo wciąga. Ma wspaniale wykreowane postaci. Rewelacyjną Agnes, która opowiada Czytelnikowi swoją historię. Próżną Rozalię, z której można się w duchu pośmiać. Chłopczycę Matyldę, która w ogóle nie zachowuje się jak przystało panience w jej wieku.
Słodka jest, bo napisana tym cudownym, barwnym, lekkim, przyjemnym w odbiorze stylem. 
Słodka jest, bo cieniutka. Najwyżej na dwa wieczory i koniec naszej przygody. 

Gorzka jest, bo panu Westonowi mogłoby być poświęcone trochę więcej miejsca na kartkach, nikt na pewno by się nie obraził. Agnes mogłaby mieć trochę więcej w sobie życia i werwy. A tak, jest ona postacią, która stanowi całkowite moje przeciwieństwo, więc miejscami było mi bardzo trudno się z nią utożsamić, sama w wielu sytuacjach postąpiłabym zupełnie inaczej, podjęłabym zupełnie inną decyzję. 
Gorzka jest, bo akcja książki płynie miarowo, powoli, niby nie nudzi, ale nie ma też w sobie swoistego rodzaju magii, która zachęci Czytelnika do dalszego zapoznawania się z losami bohaterów. Spokojnie można odłożyć ją na półkę, pożyć w rzeczywistym świecie, zrobić co się ma do zrobienia i dopiero wtedy ponowie zasiąść do lektury.
Gorzka jest, bo książce jeszcze czegoś brakuje, czegoś ważnego, czego każdy w książkach szuka, a rzadko udaje się to znaleźć, a "Agnes Grey" jest właśnie tego czegoś pozbawiona. 

"Nie szukam ideału. Nie mam do tego prawa, bo mnie samemu wiele brakuje do doskonałości."

Czy zachęcam do przeczytania? Śmieszne pytanie! I tak wiem, że zrobicie jak chcecie. Ale jeśli znajdzie się ktoś kto weźmie moją opinię pod uwagę, to ja zachęcam, choćby po to tylko żeby przekonać się czy dla Ciebie "Agnes Grey" będzie bardziej słodka czy bardziej gorzka.   

"Dobrze więc, sądzę, że dość już powiedziałam."

Wydawnictwo: Mg 
Stron: 232
Przeczytane: 01.12.2013r.
Moja ocena: 7/10 

Za egzemplarz oraz okazane mi zaufanie serdecznie dziękuję wydawnictwu Mg

piątek, 29 listopada 2013

"Milczenie" - Beate Teresa Hanika

gdy krzywdy nie da się opisać, zapada milczenie 

Gdy po raz pierwszy zobaczyłam tę książkę pomyślałam, że nie jest dla mnie (raczej), ale przeczytałam opis, obejrzałam okładkę, od góry do dołu, i tak pomyślałam chwilę, może jednak warto spróbować? Może odkryję coś naprawdę cudownego? Dużo tych MOŻE. Ale ostatecznie wypożyczyłam z biblioteki. I nie żałuję. 

Malwina ma trzynaście lat i pozornie zwyczajne życie. Jej ojciec, dyrektor szkoły, to surowy i apodyktyczny mężczyzna. Matka cierpi na migreny i ciągłe zmiany nastroju. Kiedy babcia dziewczyny umiera na raka, Malwina ma się zając dziadkiem. Jest ulubienicą starszego pana, ale nikt nie wie, że pod uczuciem do wnuczki kryje się coś więcej. 
Czy Malwina będzie umiała przełamać strach i wstyd, wykrzyczeć prawdę, która ją dusi? 
"Milczenie" w delikatny i rozważny sposób podejmuje jeden z najtrudniejszych tematów, z jakimi musi zmierzyć się człowiek - wykorzystywania seksualnego w rodzinie. 

Na początku nie chciałam czytać "Milczenia", bałam się trochę, (a teraz ze wstydem to przyznaję) i do tego jeszcze ta dziewczyna na okładce, która patrzy tak smutnym wzrokiem. Z wyrzutem. Tak patrzy jakby nie miała już siły. Na nic. Bezsilna. Ale to nic dziwnego, gdy się ma takie życie. 

Ale powieść nie skupia się tylko na nieszczęściach, Malwina wspomina wiele, bardzo wiele szczęśliwych chwil. A może to ja wspominałam razem z nią? Nawet język mi nie przeszkadzał, chociaż niewątpliwie mógłby być ciut lepszy, ale ostatecznie nie będę narzekać, bo też i po co? Malwina nie musiała operować wyszukanym piórem. 
Może to i głupie, ale odebrałam to wszystko tak, jakby to była prawda...

A bohaterzy? Nie będę się czepiać, chociaż być może powinnam. Po co mam Was wszystkich, czytających ten tekst, zniechęcać do sięgnięcia po tę powieść? Wolę powiedzieć dlaczego warto, bo warto, warto poświęcić tak niewiele czasu. To przecież tylko dwieście stron. W mig pochłoniecie. 

Warto, bo w ten sposób można odkryć coś... niezwykłego? Cudownego? Niektórzy może będą potrafili wyciągnąć wnioski. Do tego jeszcze odpocząć łatwo, ale miejcie na uwadze to, że czasami trzeba też wysilić szare komórki. To tak niewiele.

Malwina - trudno ją zrozumieć, ale się da. Oczywiście. I choć nie jest wyjątkowa, to nawet nie zdążyłam się obejrzeć, a już ją polubiłam. Wariata też. Mimo, że jest wariatem. 

"Nic nas nie rozdzieli, nic i nikt."

Doskonale zdaję sobie sprawę z faktu, że nie jest to wyjątkowa książka, jest zwykła, niczym specjalnie się nie wyróżnia. Jednakże - co ważne - jest ładna. Większości prawdopodobnie się spodoba. Większość będzie zadowolona, tak jak ja. I to się liczy. Przeczytajcie, wtedy i Wy umilkniecie. Po skończeniu lektury głos wróci. 

Wydawnictwo: WNK 
Stron: 216
Przeczytane: 29.11.2013r. 
Moja ocena: 7/10

wtorek, 26 listopada 2013

"Marina" - Carlos Ruiz Zafón

"Piętnaście lat później nawiedziło mnie wspomnienie tamtego dnia. Zobaczyłem chłopca błądzącego pośród mgieł spowijających dworzec Francia i imię Marina zabolało znowu jak świeża rana. Wszyscy skrywamy w najgłębszych zakamarkach duszy jakiś sekret. A oto moja tajemnica."

Barcelona, lata osiemdziesiąte XX wieku. Óscar Drai jest zauroczony atmosferą podupadających secesyjnych pałacyków otaczających jego szkołę z internatem. Pewnego dnia wśród nich spotyka Marinę; od pierwszego wejrzenia wydaje mu się ona nie mniej fascynująca niż sekrety dawnej Barcelony. Óscar i jego przyjaciółka zaczynają śledzić zagadkową damę w czerni, odwiedzającą co miesiąc bezimienny grób na cmentarzu w dzielnicy Sarria. I tak odkrywają zapomnianą historię rodem z "Frankensteina" i XIX - wiecznych thrillerów. A jej dramatyczny finał ma się dopiero rozegrać...

"Dopóki nie zrozumiesz śmierci, nie zrozumiesz życia."
Po przeczytaniu dobrej książki trzeba dać sobie czas, przemyśleć wszystko dokładnie, zastanowić się, nie dać ponieść się emocjom, tylko wyrazić swoją opinię - na trzeźwo. 
Tak też zrobiłam. 
Dałam sobie czas. Przemyślałam wszystko. Zastanowiłam się. Pojawił się problem. Dałam ponieść się emocjom.

Okładka - tajemnicza i intrygująca, bardzo wiele pod sobą skrywa. 

Spodziewałam się powieści, która wywoła malutki dreszczyk strachu, taką też dostałam.
 
Tytułowa MARINA jest postacią nadającą sens całej historii, wszystko krąży wokół jej osoby. Polubiłam ją bardzo. Strasznie przypominała mi kogoś z mojego otoczenia, ale nie zdradzę kto to taki. Myślę, że jeśli przeczyta tę książkę, to będzie wiedziała, że to o nią mi chodzi. Może i to podobieństwo nie jest rażące, ale jest, subtelne.  

Od początku styl Zafóna urzeka, słowa tak ładnie układają się z zdania tworząc razem spójną całość. Czyta się szybko, a strony przemijają. Jestem doprawdy zauroczona ich magią. Nieczęsto teraz mogę spotkać się z tak wspaniałym warsztatem. 

Głowimy się na niewyjaśnionymi zagadkami. Poznajemy tajemnice. Ach, i ten klimat! Cudowny taki, niewielu pisarzy potrafi takowy stworzyć. Pozwala zapomnieć o prawdziwym świecie. Przenieść się do... krainy snów. Niekoniecznie tych szczęśliwych, ale jednak.

Bardzo polubiłam Óscara, miły chłopak. Polubiłam resztę postaci, chociaż nie sądzę, aby się jakoś szczególnie wyróżniali, albo to ja ich przeoczyłam. Trudno, nie cofnę się w czasie.

Zakończenie zdecydowanie świetne. Myślałam, że skończy się inaczej, bardziej szczęśliwie. Jednakże, to rozwiązanie jest najlepsze.

"Czasami to, co najbardziej prawdziwe, dzieje się tylko w wyobraźni. Wspominamy tylko to, co nigdy się nie wydarzyło."

I nie wiem czy czuć w tych wyrazach, ale brakuje mi weny.


Wydawnictwo: Muza SA
Stron: 288
Przeczytane: 26.11.2013r.
Moja ocena: 8/10

czwartek, 21 listopada 2013

"Bezdomna" - Katarzyna Michalak

Zawsze warto wysłuchać historii drugiego człowieka do końca. W ten sposób można uratować komuś życie. 


Z twórczością Katarzyny Michalak spotkałam się po raz pierwszy dzięki lekturze "Roku w poziomce", który okazał się niewymagającym myślenia, czyli niezobowiązującym czytadłem, a treści praktycznie już nie pamiętam.
Natomiast "Bezdomna" wzbudziła moją ciekawość jeszcze przed premierą. Musiałam przeczytać. 

Kinga straciła już wszystko: dom, rodzinę, dziecko i poczucie godności. Wtedy w jej życiu pojawia się Aśka. Kobieta, która kiedyś zrujnowała jej małżeństwo, teraz wyciąga do Kingi pomocną dłoń. Czy to wyrzut sumienia, ludzki gest, a może jakiś ukryty plan? Aśka nie zna jeszcze historii dawnej rywalki - historii tak bolesnej i wstrząsającej, że aż trudno to sobie wyobrazić. 

Czy Aśka zdobędzie zaufanie Bezdomnej? Odkryje, dlaczego Kinga tak sobą gardzi, tak bardzo cierpi? Co zrobi, gdy pozna jej prawdę? Czy w Aśce zwycięży wścibska dziennikarka, czy wrażliwa, czuła na krzywdę innych kobieta? 

Pierwsze co mnie najbardziej oburzyło, to liczne przekleństwa, bluźnierstwa i różne takie brzydkie określenia, które wprost wyciekają z tej książki! Pomyślicie, że dramatyzuję, ale ja naprawdę tego w literaturze nie znoszę! Rozumiem, że autor stosuje czasami przekleństwo (jedno, dwa, ewentualnie osiem) w celu nadania danej sytuacje odpowiedniego charakteru, ale nie mam najmniejszej ochoty poznawać co stronę coraz to nowych słów, o których istnieniu nawet nie wiedziałam. 

Wszystkie wątki, czyli bezdomność, psychoza poporodowa, dzieciobójstwo i inne problemy, wszystko zostało wrzucone do jednego worka, mamy stronę o tym, stronę o tamtym, i koniec, bardzo pobieżne przedstawienie tematu. Teraz ja zrobię identycznie - bardzo pobieżnie przedstawię plusy tej książki, tylko mam mały, ale to naprawdę malutki problem, nie ma tu praktycznie żadnych plusów.

Nie wiem czy to tylko moje małe urojenia, ale znowu miałam wrażenie jakby autorka pisała powieść jednego dnia, przerywała, że tak powiem, w połowie zdania i wracała do tej historii następnego. Momentami wręcz nie mogłam oprzeć się wrażeniu sztuczności, a słowa zaczynały robić się "kanciaste" i z wielkimi trudami musiałam je przeboleć.  

Zamiarem był chyba dogłębny wstrząs czytelnikiem, nici, nie udało się. Losy Kingi (mojej imienniczki) miałam głęboko gdzieś, a Aśka, od początku było wiadomo, że okaże się dobrą, oddaną i najlepszą przyjaciółką. 

Doszłam do jednego, bardzo prawdziwego wniosku - gdy czytałam "Bezdomną" to byłam przekonana, że w miarę mi się podoba, po głębszej analizie książka okazała się totalną klapą i o ile "Rok w poziomce" był czytadłem jeszcze wartym mojego cennego czasu, o tyle "Bezdomna" jest świetnym przykładem jak można ten czas zmarnować .


Wydawnictwo: Znak
Stron: 256
Przeczytane: 21.11.2013r.
Moja ocena: 2/10

niedziela, 17 listopada 2013

"Krucha jak lód" - Jodi Picoult

Czy nie uważacie, że ta okładka jest słodka?
Tak beznadziejnie słodka...
Delikatna, tak bardzo...

"Wciąż coś się łamie, coś pęka. Pękają szyby, napięte liny, naciągnięte struny. Pękają pąki na drzewach. Można złamać przepis, szyfr i słowo. Przełamać pierwsze lody. Można łamać sobie język i głowę. Słyszy się złamane głosy, widzi złamane barwy. Pękają okowy, ale także ludzie, kiedy złamać ich opór."


Rodzice oczekujący narodzin dziecka mają tylko jedno życzenie: żeby było zdrowe. Charlotte i Sean O`Keefe także wybraliby zdrowie dla swojej córki - gdyby tylko mogli. Nie mieli jednak takiego wyboru, ich życie stało się pasmem bezsennych nocy, rosnących długów. Zupełnie nieoczekiwanie stają przed pytaniem: a gdyby o chorobie Willow było wiadomo odpowiednio wcześnie? Czy zdecydowaliby się na usunięcie ciąży? 

Jestem przekonana, że większość czytelników zgłębiając treść "Kruchej jak lód" płakała rzewnymi łzami, ubolewała nad nieszczęściem, rozwodziła się nad ideą tejże książki, przeżywała głębokie refleksie i .. tak dalej. W tym miejscu, przepraszam wszystkich fanów, ale to nie moja wina, że jestem tak cholernie nieczuła i - naprawdę - żeby poruszyć moje serce trzeba wiele, Jodi Picoult niestety się to nie udało.

Co nie zmienia faktu, że nie było mi przykro i smutno, bo było, w niektórych momentach... 
Zwłaszcza, że powieść od samego początku przepełniona jest bólem, cierpieniem i ciągłym strachem. Można by rzec, że autentycznie wszystko się sypie, żeby zaraz, na sekundę, chwilę, znów złożyć się pięknie w całość, a wtedy, od początku to samo. Myślałam, że Jodi Picoult wplecie w treść więcej momentów, przy których czytając, można byłoby się uśmiechnąć, tak po prostu. A tutaj, bite 600 stron to pasmo nieszczęść.  

Podobało mi się (i to bardzo!) jak autorka wykreowała bohaterów. 
Żyją na tych kartkach, widać ich łzy i ból serca. Można dostrzec wyraz zawziętości na ich twarzach. Można podzielić ich smutek. Można zobaczyć jak powoli rozpadają się na kawałki. Ich serca pękają. 

A język, ach!, piękny taki, odpowiednio wyważony. Lekki, tak szybko się dzięki niemu płynie. Nim zdążyłam się obejrzeć, byłam na ostatniej stronie, przebiegałam wzrokiem ostatnią linijkę. Zakończenie; niespodziewane, zaskakujące, to pewne. Żaden czytelnik się chyba tego nie spodziewał... Skąd taki pomysł? 

"Krucha jak lód" to wyjątkowa powieść, rzadziej spotykana, ale warta uwagi, warto poświęcić jej czas, przeanalizować, zrozumieć i wyciągnąć wnioski, chociaż nie wydaje mi się, aby do każdego trafiła, ale większość znajdzie w niej cząstkę siebie. 


Wydawnictwo: Pruszyński i S-ka
Stron: 613
Przeczytane: 16.11.2013r.
Moja ocena: 8/10

wtorek, 12 listopada 2013

Magiczny kącik - na te i inne tematy

Wiem, stwierdzicie, że ten post jest bardzo na miejscu, ale od tego jest ten jakże idiotyczny cykl, który sobie wydumałam w swojej pustej główce, wybaczcie, ale dzisiaj naprawdę mam wszystkiego serdecznie dość i jestem na drodze do kompletnego i całkowitego się załamania... Pomijając wszystkie te, zapewne interesujące fakty...

Niedawno, albo i trochę dawniej, ja jestem trochę, albo nawet bardzo zacofana i w ogóle nie orientuję się w tym co się dookoła mnie dzieje, w końcu, można by tak powiedzieć, obudziłam się na chwilkę, sekundkę, nie bójcie się, nadal jestem tą samą osóbką. Znowu zjeżdżam ze szlaku i odchodzę od tematu, więc, zanim ten tekst rozciągnie się do rozmiarów ekstremalnych, powiem o co mi chodzi, a mianowicie obejrzałam ekranizację "Miasta kości". 

Skoro już zaczęliśmy, wielkimi trudami, główny temat, to przyszła pora na ocenienie filmu, ale może najpierw powiem po co go obejrzałam? Hm... właściwie to sama nie wiem. Po prostu siedziałam i wpadła mi do głowy taka myśl: trzeba by coś obejrzeć! Tak dawno nic nie oglądałam! Dumałam i myślałam, i wymyśliłam - "Miasto kości". Może to i strata czasu, ale lepsza aniżeli kolejna godzina siedzenia i gapienia się w ścianę. Na książki też straciłam ochotę.     


moje wrażenia w trakcie i po obejrzeniu

a) Na samym początku stwierdziłam, że całkiem-całkiem mi się podoba.
b) Spostrzegłam, że dużo jest akcji, a więc zaczęłam się zastanawiać czy w książce też było AŻ tyle, aż straciłam wątek i powinnam była przewinąć o dwie minutki, ale nie zrobiłam tego, bo powinnam była się uczyć, zamiast wpatrywać się w ekran.
c) Muzyka miejscami przyjemna dla ucha, a miejscami... wiecie o co chodzi.
d) Scena w ogrodzie/oranżerii, totalny kicz, dno i wodorosty, i tak dalej. A fe!
e) Gdzieś tak w połowie, zaczęłam się zastanawiać czy to aby na pewno jest ekranizacja książki Cassandry Clare, bo nie przypomina, dużo zmienili, ciekawe jak potoczy się dalej ta filmowa historia... 

Mimo wszystko i jeszcze więcej, stwierdzam, że podobało mi się, świetnie się bawiłam, przymknęłam oko na nieścisłości, wszelkie niedogodności i co tam jeszcze. Choć nienawidzę tego słowa, to dzisiaj wyjątkowo go użyję, film jest fajny. Na listopadowy wieczór w sam raz.  

o wersji papierowej

Polecam, rzecz jasna. Książkę darzę pewnego rodzaju sentymentem. Napisana jest lekko, przyjemnie w odbiorze. Nie czas na nudę.  
Recenzja - KLIK - aczkolwiek, zbyt piękna to ona nie jest.


PS. Nie wiem czy zauważyliście, ale zaczęłam odpowiadać na wasze komentarze, więc zachęcam do różnego rodzaju dyskusji. Będzie mi bardzo miło! 

niedziela, 10 listopada 2013

"Rebeka" - Daphne du Maurier


Zaczęło się niewinnie, spokojnie, ale i głupio trochę. Jak tani romans. Za szybko to wszystko. Zero wytchnienia, brakuje powietrza, więc krzyczę - wolniej! Co tak pędzisz ty naiwna książko? Spokojnie, powtarzam. Zastanów się trochę, co robisz ty nierozumna dziewczyno! 
Idioci. Brakuje słów.

Psuje się wszystko, nic mi już nie pasuje, ciskam książkę w kąt, nie chcę czytać dalej, biorę co innego, zatracam się w innej historii. 
Ale wracam, wracam niedługo. I znowu czytam, znowu narzekam, znowu się wściekam...

Pani de Winter staje się inna, mniej wkurzająca. Ale pan de Winter taki jakiś, bezosobowy. I ta miłość... bez emocji, zero niczego, puste to takie, nierzeczywiste, jak bańka mydlana, sekundę przed pęknięciem. A na okładce jest napisane, że to wielka miłość, może i wielka, ale sztuczna. Nie dla mnie taka miłość. Znowu się irytuję. Patrzę więc znowu, na okładkę, okazuje się, że to historia wielkiej nienawiści. Rzeczywiście. Ta nienawiść wprost wypływa z kartek. Podnosi się do góry, do góry, do góry... Wybucha w pewnym momencie. Nic jej już nie powstrzyma.


Aż w końcu przestaję narzekać. Nie zauważam niedoskonałości. Kwestia przyzwyczajenia? 

I zatracam się w ten niebiański sen, tylko po to żeby zapomnieć o całym świecie. Taki piękny, cudowny.
Zatracam się w te magiczne opisy. 
Zatracam się w sny, tajemnicze, niedoskonałe, o Manderley.
O pani de Winter, panu de Winter.
O Dolinie Szczęścia.

Widzę Manderley.
Widzę domek nad morzem.
Widzę to. Czuję. 

Zatracam się w ten klimat.

Poznaję panią Danvers. Ja także jej nienawidzę.
Ale niektórych lubię. Nie zdradzę. Sami ich poznajcie.
Pamiętam. 
O Rebece przede wszystkim. 


Rebeka. Rebeka. Rebeka. Rebeka. Rebeka. Rebeka. 
Przypominała żmiję. 
Przyniosła tylko ból i cierpienie. 
Ale, no tak, każdy był pod jej urokiem. 
Zabijała jadem. 
To był jej ostatni żart. Ostatni dowcip.
Jest wszędzie. 
W pokoju. W hallu. W buduarze. W jadalni. W s z ę d z i e. Po prostu. 

Biorę do ręki jej pióro. Siadam na jej miejscu. 
Teraz ja jestem panią de Winter. Bal na moją cześć. Ja jestem panią tej posiadłości. Jej posiadłości.
Jej cień cały czas unosi się nad nami.
Nie daje nam spokoju.
On nadal ją kocha.

Później...  

 Szokuje prawda.
 Szokuje.


Na stronie  4,2,8 się budzę.


Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Stron: 428
Przeczytane: 10.11.2013r.
 Moja ocena: 8/10   


sobota, 9 listopada 2013

Rozwiązanie konkursu!

A więc nadeszła ta wiekopomna chwila, której każdy nie mógł się doczekać.
Do konkursu zgłosiło się 22 osoby + 1 - którą musiałam zdyskwalifikować, bardzo mi przykro, ale na przyszłość proszę, czytajmy ze zrozumieniem. Będę wdzięczna. 

Przechodząc do konkretów, zrobiłam takie oto piękne losy, pracowałam nad nimi całe 7 min.
(nie patrzyłam na zegarek, tak tylko strzelam).


Moja rączka sięgnęła i wylosowała kogoś, więc rozprostowałam los i ... zobaczyłam, że zwycięzcą jest...


Gratuluję kochana! Zaraz wyślę Ci maila w celu załatwienie formalności. :-) A tymczasem dziękuję wszystkim za udział! :)

Kinga G.

wtorek, 5 listopada 2013

Kiedyś...

Na początek pasowałoby wyjaśnić skąd ten wpis, mianowicie Mery zorganizowała fantastyczną akcję na ten tydzień, która zwie się - "Tydzień z literaturą dziecięcą".
Zapraszam wszystkich do udziału!

Jako, że ja również cierpię na brak czasu i po prostu nie dałam rady wcisnąć żadnej książeczki dziecięcej w harmonogram - ściśle ustalony i nienaruszalny, pozostała mi opcja przedstawienia książki, którą czytałam dawno temu...

Moją (chyba) pierwszą książką jaką przeczytałam (sama!) były "Dzieci z Bullerbyn" - Astrid Lindgren. Byłam nią doprawdy zachwycona! Nadal pamiętam jakie miałam w rękach wydanie, pamiętam, że ostatnia strona była do połowy zapisana, pamiętam jak leżałam na łóżku i czytałam, czytałam, czytałam... Muszę koniecznie wrócić do tej książki, bo pamiętam wszystko, oprócz fabuły. Co mogę jeszcze dodać? Hm... niezwykle ciepła, przyjemna i po prostu wspaniała. Polecam przeczytać wszystkim tym, którzy jakimś cudem jeszcze tego nie zrobili.

***

No i, właściwie, na tym temat by się kończył, ale chcę jeszcze dodać, że gdy byłam dzieckiem uwielbiałam, ba!, nadal uwielbiam wiersze; Juliana Tuwima i Jana Brzechwy, większość znam na pamięć. W szczególności polecam ten o tytule - "Szelmostwa lisa Witalisa" - kiedyś ten wiersz był dla mnie taaaki długi, wprost nie do przeczytania (ha ha).

Nie wiem jak Wy, ale ja uważam, że one są słodkie! <3

niedziela, 3 listopada 2013

"Opactwo Northanger" - Jane Austen


"(...) najczęściej ludzie się mylą co do stanu własnych uczuć."

Myślę, że wiecie jak bardzo uwielbiam twórczość Jane Austen (nie biorę po uwagę "Mansfield Park", ponieważ tego nie czytałam), to dzięki "Dumie i uprzedzeniu" pokochałam literaturę wiktoriańską, to dzięki "Perswazjom" rozwiałam wszelkie, jeszcze gdzieś, w zakamarkach umysłu, kotłujące się obawy, to dzięki "Emmie" odkryłam, iż drobny druczek jakim jest pisana powieść, nie jest mi straszny! A "Rozważna i romantyczna" ponownie przeniosła mnie do dawno minionych czasów. A teraz... pasowałoby powiedzieć, jak bardzo podobało mi się "Opactwo...", otóż... - w tej chwili nad tym ubolewam - podobało mi się, ale nic poza tym... 

Zacznijmy od początku.
O istnieniu "Opactwa Northanger" nawet nie wiedziałam, ale gdy stosowna informacja dotarła do moich uszu, nie mogłam się doczekać, aby zaparzyć herbatę (z miodem, oczywiście, a co będę się ograniczać!), "porwać" książkę i... zatracić się w niej całkowicie. Czas wybrałam sobie odpowiedni, otóż potrzeba mi było dużej dawki optymizmu (jestem na drodze do kompletnego i całkowitego się załamania), a że powieści Austen zawsze kończą się szczęśliwie, przygotowałam się na niezobowiązującą lekturę i "oddech świeżym powietrzem".   

Może i miałam zbyt wygórowane oczekiwania. Może i oczekiwałam czegoś Wielkiego, przez Wielkie "W". Może i... nieważne. Mam dosyć tego tematu. 

Od początku wiedziałam, że coś jest nie tak. W ogóle nie mogłam się skupić na lekturze. A to coś mi przeszkadzało, a to miałam coś do zrobienia, a to to, a to tamto. Nawet miałam dość mojego ukochanego kocyka! Więc poszłam... położyć się... do wanny (tam jest zawsze najwygodniej, a tak na marginesie, zadziwiająco długo tam siedziałam, woda się zrobiła zimna).

Z bólem serca przyznaję, że "Opactwa Northanger" jest najgorszą książką z dorobku Austen. Trudno się w nią "wczuć", trudno znaleźć z nią wspólny język, nudzi czasami, czasami wciąga, nie raz, nie dwa łapałam się na tym, że błądzę myślami zupełnie po innych lasach, aniżeli tych książkowych. Mimo to, jeśli jest się przytomnym w miarę, to zaciekawi, bardzo, tak, że nie można się później oderwać (przykład z życia wzięty).
Takie to wszystko...

Powieść ta pod wieloma względami (nie chodzi tu o fabułę) przypomina mi "Jane Eyre". Dlaczego? Dlatego, że odebrałam obydwie książki tak samo... Przyjemnie się czytało, ale losy bohaterów nadal pozostają mi obojętne. A ja nie lubię, gdy książki pozostają tylko książkami, a bohaterzy papierowymi kukiełkami. Strasznie to przytłaczające.
Czy polecam? Nie wiem, i tak zrobicie jak chcecie.

PS. Nie miałam serca wystawić niższej oceny... 

Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Stron: 235
Przeczytane: 02.11.2013r.
Moja ocena: 6/10 

piątek, 1 listopada 2013

Wspaniałe nabytki! cz. 2

Gdyby była ku temu możliwość, to bym tą Panią wycałowała, bo to już przechodzi moje pojmowanie rzeczywistości. Czy to, aby na pewno nie żart? Kochani Moi, widzicie ten OGROMNY stos po lewej stronie? I wszystkie te książki są Agathy Christie! Kolekcja niesamowita! W tym poście - wspaniałych nabytkach - powiedziałam Wam, że dostałam AŻ 11 książek, ale do tego dochodzą jeszcze te tutaj - 25 (1 książka, której na fotografii nie ma, mi się powtarza, a jest to Tajemnicza historia w Styles, więc zastanie dorzucona do nagrody w konkursie organizowanym przeze mnie - KLIK - jeszcze można się zgłaszać! Wykorzystajcie okazję! :)), a razem wychodzi - 36!! :D

Na zdjęciu można zobaczyć takie tytuły jak:
Śmiertelna klątwa, Tajemnica Bladego Konia, Próba niewinności, Tajemnica Wawrzynów, Pora przypływu, Parker Pyne na tropie, Zabójstwo Rogera Ackroyda, Morderstwo w Mezopotamii, Noc i ciemność, Uśpione morderstwo, Morderstwo to nic trudnego, Zagadka Błękitnego Ekspresu, Mężczyzna w brązowym garniturze, Czarna kawa, Kieszeń pełna żyta, Sanotny Dom, Świadek oskarżenia, Wielka Czwórka, Strzały w Stonygates, Niedziela na wsi, Detektywi w służbie miłości, Godzina zero, Zwierciadło pęka w odłamków stos, Dlaczego nie Evans?, Tajemnica Sittaford. 

Chyba nie mam innego wyboru jak pokochać twórczość tej pisarki. :)

Ale to jeszcze nie koniec, bo otrzymałam również 10 książek z serii Kot, który.... Nie chce mi się wypisywać tytułów, a myślę, że jak powiększycie zdjęcie to będą dobrze widoczne. :P

 
No i dochodzę jeszcze te, których do końca nie zidentyfikowałam, albo po prostu o nich nie słyszałam, więc trzeba się będzie tym zająć, ale to później, bo teraz...


Dziękuję! Dziękuję! Dziękuję!

+

We wtorek byłam w Warszawie załatwić pewną sprawę i przy okazji zdobyłam:


Oraz Przeminęło z wiatrem - przez całą drogę powrotną nie mogłam się na tę książkę napatrzeć, nadal nie mogę uwierzyć, że w końcu ją mam!! Arcydzieło, moja ukochana i nareszcie będzie dumnie stała na mojej półce! *.*



PS. Dziękuję wszystkim tym, którzy jeszcze o tym blogu pamiętają, czytają go i komentują, chociaż ja - ogromnie Was ostatnio zaniedbałam... 
 
Kinga G.