sobota, 24 maja 2014

Targi Książki w Warszawie (2014)

... czyli o dniu, na który czekałam prawie rok.

No więc... TARGI! W Warszawie. Na Stadionie. I dużo książków. 
I dużo blogerek czytających książki! Oo! I spotkanie też było! 

Blogowe selfie. 
Chyba nie muszę mówić jak bardzo jestem zachwycona? Tyle czasu czekałam na ten moment, kiedy w końcu poznam kogoś z naszej kochanej blogosfery i proszę.... Udało się! I na pewno nie jest to nasze ostatnie spotkanie!
Ogólnie rzecz biorąc nie umiem tego wszystkiego opisać słowami. Rozpiera mnie radość i chodzę cała w skowronkach. Miałam różne wyobrażenia na temat tego jak to się odbędzie i żadne z nich się nie spełniło, i bardzo dobrze, bo nie były zbyt pozytywne. Wyszło naprawdę fantastycznie, pomijając ten straszny zaduch, gorąco i to, że teraz nie mogę chodzić. 

We trzy kupiłyśmy sobie Złodziejkę książek, no i oczywiście trzeba było uwiecznić tę chwilę. Szkoda tylko, że Paulina ma okładkę filmową, ale już trudno. Nie mogę, nie mogę, nie mogę się odczekać lektury! Ta książka chodzi za mną od dawien-dawna i świadomość, że nareszcie ją mam jest przecudowna! 

  
Oczywiście też musiałam się wybrać z Emilią na spotkanie autorskie z panem Ostrowskim. Odważna Kinga powiedziała, że nazywa się tak i tak, jest z tego i tego bloga i... okazało się, że mnie poznano! Jej, to było takie miłe usłyszeć, że pisze się z taką wrażliwością jak Catherine. Jej... Brak słów.



Następnie wybrałyśmy się do pani Gutowskiej-Adamczyk. Też super. Po raz kolejny usłyszałam, że czytam bardzo dorosłe książki. W sumie to nic nowego. Może się człowiek przyzwyczaić. W każdym razie mam nadzieję, że moja przygoda z twórczością tej pani będzie tak niezwykła jak się wydaje! A Ema została rozpoznana i chodziła później cała podekscytowana. Ale się zrymowało. :D

  

A teraz przyszła pora na pochwalenie się tym, co udało mi się złowić, a mianowicie:


Ocean na końcu drogi - Neil Gaiman 
Trzy metry nad niebem - Federico Moccia
Dopóki śpiewa słowik - Antonia Michaelis
Złodziejka książek - Markus Zusak
Cukiernia pod amorem. Zajezierscy - Małgorzata Gutowska-Adamczyk

No to tyle. Nie będę Was już męczyć, bo pewnie i tak większość przeleci tego posta tylko po zdjęciach. Jeszcze raz dziękuję wszystkim za wspaniałe spotkanie! Mam nadzieję, że uda się jeszcze takie powtórzyć! <3

niedziela, 18 maja 2014

Spacerkiem przez blogi...


Jakiś czas temu Mery nominowała mnie do pewnej zabawy. Polega ona na polecaniu swoich ulubionych blogów. W takiej liście mojego autorstwa na pierwszym honorowym miejscu byłaby oczywiście Mery, ale jako, że to ona właśnie zaprosiła mnie do zabawy... Powiem tylko, że cierpię strasznie, bo postanowiła Krainę zamknąć. A to dla mnie cios prosto w serce. Po prosto nie wiem, gdzie mam się podziać skoro jej z nami w blogosferze nie ma. Smutno mi, że nie napiszę jej już arcydługiego komentarza, nie poczytam z zachwytem jej tekstów, nie poznam kolejnych polecanych przez nią książek, nie zobaczę wygrzebanych wierszy, odkrytych śliczności z internetów.

alfabetycznie 


Blog z którego Autorką bardzo się lubimy (dobra, nie wiem czy jest to relacja obustronna). A same recenzje lubię za lekkość, ciepłe pióro, z nutką humoru i pozytywnego nastawienia do wszystkiego. Potrafi znaleźć w każdej książce jakiś plus i minus. Ożywia blogosferę, sam jej komentarz zawsze wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Choć gusta mamy różne, to spokojnie możemy się dogadać. I tak, zobaczysz, przeczytam całą (CAŁĄ!) "Jeżycjadę"!


Chyba nigdy nie zdołam przeczytać wszystkich postów. Kiedyś było mnie tam zdecydowanie więcej, teraz, ilekroć tam wchodzę, przytłacza mnie ilość wyrazów, żyraf i nie wiem co czytać, gdzie zostawić po sobie ślad. Tu czy tam? Jednak Czytelnia to nadal ten z blogów, który ma niezwykły klimat i Basię, zapewne codziennie uśmiechniętą. Zazdroszczę pogody ducha i masy pomysłów.



Czyli blog Asi, którą często trzeba pocieszyć. A ja się staram to robić jak tylko mogę i jak widać - na razie jest dobrze. A w tych książkach, które poleca, mogę znaleźć coś interesującego, mimo naszych odmiennych charakterów i odmiennych zdań na większość tematów. Bo ja lubię tam zaglądać i patrzeć, co bym mogła chwycić na nudny, zazwyczaj letni, wieczór.    


Blog mojego ukochanego introwertyka. Mojej najlepszej słuchaczki, mojej bliźniaczki, mojego Topolka. Choć gust książkowy raczej różny to łączą inne sprawy. A na jej bloga uwielbiam zaglądać, choć ostatnio było jej tam malutko, to teraz wraca i rusza pełną parą.


Czyli blog osóbki, którą już niedługo zobaczę na własne oczy! Nie mogę się doczekać! Z Emą od razu jest lepiej. Bo Ema pisze ładnie, zgrabnie i ślicznie dobiera słowa i ja, jak obiecałam, będę kiedyś lecieć do księgarni. Poza tym gusta, do pewnego momentu były niemalże identyczne. Teraz troszeczkę się zmieniły. Ale i tak łączy nas nadal miłość do najważniejszej książki. I to jest piękne. I myślę, że to właśnie Ema jest mi w tym internetowym światku najbliższa.  


Autorka niezwykle zmienna. Zakładająca bloga, prowadząca go trochę i przemieszczająca się na kolejnego. Zajmująca różne zakamarki i poznająca różne książki. Jednak ta strona będzie chyba strzałem w dziesiątkę. Moja kobieca intuicja. Dopiero ukazały się trzy posty, a ja już przeczuwam sukces. Alaska staje się powoli dla mnie wzorem do naśladowania.


Młodziutki blog. Ale łapię się na tym, że coraz częściej tam zaglądam. Coraz bardziej interesuje mnie co tam słychać. I dochodzę do wniosku, że jest tam bardzo przyjemnie, oby tak dalej.


Za każdym razem gdy mam czas - zaglądam właśnie tam. Zaskakują mnie recenzje Autorki, pięknie napisane, idealnie ubrane odczucia w zdania. Genialne. Niesamowite. Cały czas się dziwię - jak ona potrafi tak cudownie pisać? Muszę koniecznie tego bloga dokładniej poznać, poczytać, pozachwycać się jeszcze.


Jedne z lepszych recenzji z jakimi mogłam się spotkać. Dużo emocji zawartych w małej ilości literek. Dużo wiary. W Boga. Dużo nadziei. Dużo tego wszystkiego, czego nigdzie indziej znaleźć się nie da. Dobrze, że Julka jest. Niewidzialny duszek, dodający potajemnie siły.


Tam zawsze jest porządek i ład. Wszystko ma odpowiednią etykietkę, odpowiednią kategorię. I co tu ukrywać - jest miło. Biało, trochę czerwono, schludnie. I jest tam o tym, o czym lubię czytać, czyli o moich ulubionych książkach.  

(nominowane przez Mery)

To tak na dodatek, jako jedenaste miejsce, jeszcze nie do końca pewne. Obydwa blogi odkryłam już wcześniej, ale dopiero od wczoraj przeglądam teksty, czytam i patrzę. I przewiduję, że zostanę na dłużej...










Wszystkich wymienionych zapraszam serdecznie do zabawy, z chęcią poznam Waszych ulubieńców. Szkoda tylko, że tak mało miejsca, dodałabym jeszcze parę internetowych zakątków.
A ja tymczasem idę brać się za naukę, z przerwami poznając "Annę Kareninę" i powstrzymując się od wyciągnięcia tej czekolady leżącej w szafce....

piątek, 16 maja 2014

"Opium w rosole" - Małgorzata Musierowicz


Och, ile ja słyszałam o Jeżycjadzie! Każdy chwali, zachwyca się i poleca. Mówi, że to taka świetna seria dla młodzieży. Pouczająca, ale jednocześnie przyjemna. I kochana, uwielbiana przez wielu... Jednak moje koleżanki nie potrafią jej przełknąć, przychodzą i żalą się, że to takie głupie. A ja tylko kiwam głową, w prawo i w lewo, do góry i do dołu, mówiąc, że trochę się zgadzam, a trochę nie. 

Książka mnie zaskoczyła. Nie spodziewałam się Maćka krzyczącego co pewien czas: "Jasna cholera psiakrew". Nie wiedziałam, że poznam małą dziewczynkę, o różnych wcieleniach, która będzie dodawała mnóstwo słońca. Ani Kreski, mojej ulubionej bohaterki tej powieści, która nada opowieści kolorów, eliminując wszystkie szarości. 

Reszta... reszty nie polubiłam. Pani Jedwabińska niesłychanie mnie irytowała, chociaż próbowałam ją zrozumieć, to jednak... nie potrafię. Uważam ją za głupią (tylko nie rzućcie się na mnie z nożami). Podobnie sprawa ma się z innymi, których nie wymieniłam w poprzednim akapicie. Żyjące na kartkach szablony każdy stworzyć potrafi, jednak, aby wyszły poza litery... to dopiero jest sztuka. 
   
Styl Musierowicz niespecjalnie przypadł mi do gustu, odbierałam dialogi jako sztuczne i nienaturalne, a opisy, hm, na pewno dobre, jednakże to nie moja planeta. Tego typu literatura nigdy do mnie nie trafiała, co więcej, omijałam ją szerokim łukiem. Jest po prostu zbyt.... idealna? Choć może to niezbyt dobre określenie.... Więc powiem, że brakuje jej rozmachu, lekkości, takiej prawdziwej. Takiej, którą jest w stanie stworzyć tylko pisarz, wchodzący w pewnego rodzaju trans, a nie wiedzący, że pisze własną książkę. Brakuje mi... czegoś. Jeszcze tylko nie mogę odkryć, co to jest.

Mimo to, podobało mi się. "Opium w rosole" jest warty uwagi, sądzę nawet, że większość czytelników jest oczarowana lub dopiero będzie. Ja jestem jednym z wyjątków, które książkę odebrały ciepło, aczkolwiek uważają, że mogło być znacznie lepiej. Bo w końcu, zawsze może.  

środa, 14 maja 2014

Tres metros sobre el cielo

A wszystko przez jeden głupi dzień. Jeden głupi moment. Jedną głupią chwilę, kiedy obejrzałam kawałeczek tego filmu na lekcji. Tylko kawałeczek, taki króciutki...  A skończyło się na tym, że poszłam spać po pierwszej w nocy, bo patrzyłam się jak głupia w monitor komputera, oglądając idiotyczny film, zastanawiając się jaki będzie koniec i czy spełnią się moje nadzieje...

A potem odtwarzając w kółko to - Dorian: La Tormenta de Arena. Przypominając sobie wciąż i wciąż dźwięk tej melodii nawet gdy nie była włączona i oglądając rozgrywające się sceny przed moimi oczami. Po trosze prawdziwe, po trosze wymyślone.

A to miało być taaakie romantyczne! Takie ładne, zgrabne i szczęśliwe!
Gdzie? Gdzie, pytam.
Wymarzyłam sobie produkcję pełną uśmiechów, pierwszych miłości, przyjaźni i wolności, ze szczęśliwym zakończeniem, oczywiście.  
I co?
Zakończenie ma straszne, ale równocześnie takie prawdziwe.
I dogłębnie mnie poruszyło, ale nie było łez. Nie było. Był głęboki smutek, przygnębienie i zawód, że skończyło się tak, a nie inaczej.

A potem uruchomiłam wszystkie szare komórki, zaczęłam roztrząsać sytuacje, uśmiechy, słówka i zachowania. I doszłam do wniosku, że tak być musiało. Bo inaczej wyszłoby głupio, naiwnie i tanio. Zupełnie bez sensu. 

A tak... 

A tak jest ładnie. Nawet więcej niż ładnie. Pięknie.


Ale o czym jest ta historia?

Jest o miłości. Jest o pierwszej miłości. Jest o buncie. Jest o stracie. Jest o Babi. Jest o Hache. Jest o przeciwieństwach. Ona jest doskonała. Z dobrego domu, wzorowa uczennica, zawsze posłuszna i dobrze wychowana. On jest nieodpowiedzialny, burzliwy, impulsywny, żyjący chwilą. Biorący udział w nielegalnych wyścigach motocyklowych. I oboje... wiadomo. Brzmi znajomo, prawda? Ale nie jest przewidywalnie. Jest inaczej.     


Spenetrowałam każdy centymetr internetów w poszukiwaniu informacji...
... oj, dużo się dowiedziałam, dużo. I wcale a wcale mi się nie podoba to, co wiem teraz. Szczerze?Jestem załamana. No, bo przecież, tak nie może być!

Jednak.... przeczytam książkę. Pierwszą i drugą część. I potem obejrzę raz jeszcze. Obejrzę po raz pierwszy tę drugą część. O ile się przełamię. I może też zerknę na włoską wersję. A co z trzecią? Będzie w ogóle? Ktoś coś wie?

Na razie nie chcę o tym myśleć. Na razie tym się zachwycam.


Wznieście się.
Trzy metry nad niebem.

wtorek, 13 maja 2014

Wyniki konkursu!

Chciałabym się pożalić i ponarzekać na różne rzeczy, ale stwierdziłam, że odpuszczę sobie i nie będę Was męczyć. Powiem tylko, że obejrzałam wczoraj wyjątkowo idiotyczny film (czytaj: genialny!) i nie mogę się teraz otrząsnąć, więc... może niedługo coś o nim naskrobię. Ach, no i jest to ekranizacja książki, której nie czytałam, ale ponieważ widziałam, że jest w bibliotece to na pewno niedługo ją wypożyczę i poznam. 

A teraz wyniki...


"Zabójczy księżyc" wygrywa....


... mam namyszy




"Mroczna bohaterka. Kolacja z wampirem" wygrywa...

... Dzosefinn Black!





Gratuluję! :)

sobota, 10 maja 2014

"Bóg nigdy nie mruga" - Regina Brett

"Zawsze miałam wrażenie, że w chwili moich narodzin Bóg akurat mrugnął. Przegapił je i nigdy się nie dowiedział, że przyszłam na świat."  

Czasami w swoim życiu trafiamy na moment na krawędzi, kiedy próbujemy się czegoś uchwycić, ale nie wiemy czego... Kiedy czujemy jakby niebo waliło się nam na głowę. Tracimy zainteresowanie wszystkim tym, co nas otacza. Stajemy się obojętni. I straszna staje się myśl, że książki które jeszcze parę dni wcześniej czytaliśmy z tak wielką przyjemnością teraz stały się dla nas mniej ważne. Spędzałam godziny na zagłębianiu się w zadania z matematyki, chemii, fizyki i ucząc się kolejno ze wszystkich przedmiotów. Może to dziwne, ale nauka stała się dla mnie deską ratunkową. Mimo zmęczenia i tego, że powoli nie dawałam już sobie z nią rady. Więc gdy tylko dowiedziałam się, że istnieje taka książka jak "Bóg nigdy nie mruga" od razu zapragnęłam ją poznać. Zdobyłam ją jak najszybciej się dało, otworzyłam na pierwszej stronie i napisałam: "Będziesz moim wyzwoleniem." I rzeczywiście, stała się nim.

"Bóg nigdy nie daje nam więcej niż potrafimy udźwignąć. Niektórzy z nas potrafią znieść więcej, inni mniej. Nawet jeśli dostaniemy do dźwigania część nieba, nie będzie to ciężar. Będzie to dar."

Regina Brett mówi, że "Życie jest niesprawiedliwe, ale i tak jest dobre". Mówi o następnym właściwym kroku. O czasie, który trzeba wykorzystać jak najlepiej. Porusza kwestię nas samych, jak odbieramy innych, jak inni odbierają nas. Wiem, że to niemożliwe, ale mam wrażenie jakby weszła do mojego własnego serca i dokładnie je przeszukała. Mówi o różnicach zdań, konfliktach i jak z nich wybrnąć w rozsądny sposób. Uświadamia, że łzy to nie jest nic złego. Mówi, że mamy prawo rozgniewać się na Boga, bo On to wytrzyma. Radzi jak pogodzić się z przeszłością i nie roztrząsać wciąż tych samych spraw na nowo. Porusza temat pisania własnej książki, mówi jak nie pisać. Każe uwierzyć w cuda. Uczy wybaczać, oddychać, prosić, ustępować i zawsze wybierać życie. A przez to przewija się miłość, bo Bóg jest Miłością.   

"Bóg cię kocha, bo jest Bogiem, a nie dlatego, że coś zrobiłeś albo czegoś nie zrobiłeś." 

Muszę przyznać, że felietony pani Brett naprawdę sprawiły, że uwierzyłam. Co prawda, wierzyłam już wcześniej,  ale wiarą zachwianą, niepewną i wątpliwą. Teraz jestem zdecydowanie bliżej tej trwałej, mocnej i dobrej, która będzie wypełniać moje serce do końca. Ale osoby niewierzące też znajdą tu coś dla siebie, bo teksty autorki są zdumiewające i magiczne, nic nie narzucają, a jedynie w delikatny sposób próbują przemówić do czytelnika.

"To wybór, a nie przypadek, decyduje o twoim przeznaczeniu. Sam musisz zdecydować, ile jesteś wart, jaką odgrywasz rolę w świecie i w jaki sposób nadajesz mu sens. Nikt inny nie dysponuje tym, co ty - twoim zestawem talentów, pomysłów, zainteresowań. Jesteś oryginalnym egzemplarzem. Arcydziełem."

Książka Reginy Brett podniosła mnie na duchu. Sprawiła, że zapomniałam o błahostkach, pozwoliła przemyśleć parę istotnych kwestii, zrozumieć wiele rzeczy i wypełniła tę pustkę w środku, której nic innego nie było w stanie zapełnić. Teraz znaczy ona dla mnie tyle, że nie jestem w stanie wyrazić tego słowami. Zdecydowanie jedna z najpiękniejszych i najbardziej wartościowych lektur jakie dane mi było poznać. 

"Nie przesadzaj. Świat się nie kończy. To tylko turbulencje. Samolot jest bezpieczny. Ma dobrego pilota. Siedzisz na właściwym miejscu. Trafiłeś po prostu na potężny wir. Poczekaj. To minie."
     
Na końcu zadałam sobie pytanie: Za co ja, chciałabym zostać zapamiętana?

wtorek, 6 maja 2014

Moja ulubiona książka...

Wiele razy układałam sobie w głowie, jak zacznę ten tekst. Widziałam dokładnie każdą linijkę i każde słowo, ale gdy usiadłam przy komputerze to jakoś nagle... zniknęło. Bo czy są słowa, które w pełni oddadzą to, jak bardzo kocha się swoją ulubioną książkę?

Czytanie "Przeminęło z wiatrem" jest pewnego rodzaju oczyszczeniem, zatrzymaniem się i zawiśnięciem w próżni. To chwila, a raczej mnóstwo chwil, kiedy czas staje w miejscu. Nigdy nie potrafiłam czytać tej powieści szybko, pożerając strony dziesiątkami. Zawsze czytałam wolno, poświęcając każdej kartce maksimum uwagi.

Wydaje mi się, że dopiero teraz w pełni zrozumiałam bohaterów i to, co chciała przekazać nam, czytelnikom, Mitchell. "Chciała być oceniana na podstawie tego, co napisała, a nie tego, co powiedziała, jak się ubierała, co lubiła i czego nie lubiła."* Wzięłam sobie to mocno do serca i postanowiłam się do tego stosować.

Nie lubię Scarlett z całego serca, a powodem tego jest to, że jest zbyt do mnie podobna. Nigdy w literaturze nie spotkałam się z tak doskonale wykreowaną postacią. Dumną, nietaktowną, wyniosłą, upartą, kłótliwą, samolubną, próżną, kłamliwą. Zaniedbującą dzieci. Wykorzystującą i rujnującą każdego, kto ją kocha. Nie przejmującą się tym. Nie umiejącą dogadywać się z ludźmi i mającą zaprzepaszczoną pozycję w towarzystwie. Najważniejsze były dla niej pieniądze. Była w stanie zrobić wszystko, aby tylko je zdobyć. I nie miała wyrzutów sumienia. Chyba jedyną jej dobrą cechą była odwaga. Odwaga, którą jednak przeplatało też tchórzostwo. Chyba nikt, tak świetnie jak ona, nie potrafił wmawiać samemu sobie nieprawdy. 

Z Rhettem i Ashleyem sprawa ma się zupełnie inaczej. Rozumiałam ich, ale rozumiałam inaczej niż Scarlett. Scarlett zawsze była mi bardzo bliska, nie denerwowałam się na nią aż tak bardzo jak powinnam, bo też pojmowałam w pełni jej postępowanie. Sama zrobiłabym tak samo na jej miejscu. Rhett i Ashley są do siebie bardzo podobni, a jednocześnie zupełnie różni. I obydwu ich traci, razem ze wszystkim, co już straciła.

I została się jeszcze Melania. Prawdziwa dama, ale głupia. Głupia, bo ślepo wierzy we wszystko co jej powiedzą i nie potrafi dopatrzyć się niczego złego w ludziach, których kocha. A oprócz tego miła, łagodna, dobra, pomocna... Chciałabym być taka, ale wiem, że nie będę. Mela stanowi dla mnie takie marzenie, przykład, jak dobrze postępować. Autorytet, na którym powinnam się wzorować, ale nie potrafię.

Miłość i nienawiść. Kłamstwa i szczerość. Brutalność i łagodność. To wszystko i jeszcze więcej, miesza się się tu. I tak właściwie nie wiadomo komu wierzyć. Bo same postaci już się chyba pogubiły i nie wiedzą gdzie dalej iść. Większość żyje tym, co było i minęło, i nie wróci więcej. A reszta żyje teraźniejszością i stara się nie patrzeć w przyszłość. Pomyślę o tym jutro, powtarza Scarlett, a ja się martwię czy jutro będzie, a jeśli będzie, to czy nie będzie wtedy za późno. 

Stare wydanie "Przeminęło z wiatrem" jest podzielone na trzy części. Pierwsza z nich kojarzy mi się ze słońcem, ładną pogodną, ciepłem i beztroską. Przez drugą i trzecią przechodzi, kolejno, grad, deszcz, burza, huragan i tornado. I niszczy to, co spotka na swojej drodze. 

To nie jest książka o miłości. To książka o życiu i o ludziach, którzy zostali złapani w jego śmiertelną pułapkę. A to wszystko przeplata widmo wojny. Raz błyszczące złowrogo, a innym razem chowające się za chmurami. A ludzie tutaj się mijają, to chyba najlepsze określenie, bo mijali się zawsze. Nie mogli odnaleźć wspólnej drogi. 

Zakończenie pozostaje otwarte... Każdy czytelnik może wybrać sobie swój własny koniec i... 

Ja gdy pierwszy raz przeczytałam "Przeminęło z wiatrem" wiedziałam, że szczęśliwy koniec nie jest możliwy, ale wmawiałam sobie, że może jednak, może... I nadal nie umiem sobie tego wyobrazić. Znam bohaterów, jak swoją własną kieszeń. Wiem, czego mogę się po nich spodziewać, jak postąpią. Niemożliwością jest, aby byli szczęśliwi. Zawsze czegoś zabraknie. Próbowałam wymarzyć sobie szczęśliwą historyjkę następującą zaraz po tym, co napisała Margaret, ale za każdym razem znajduję w książce cytat, który przekreśla moje nadzieje...             
     
* "Przeminęło z wiatrem. Od bestselleru do filmu wszech czasów" - Ellen F. Brown, John Wiley, JR  

niedziela, 4 maja 2014

"Dary Anioła. Miasto zagubionych dusz" - Cassandra Clare

"- Nic mnie to nie obchodzi - oświadczyła Clary. - On by to dla mnie zrobił. Tylko powiedz, że nie. Gdybym zginęła...
- Spaliłby cały świat, żeby móc wykopać cię z popiołów."

Piąty tom serii "Dary Anioła" czytałam dość długo. Czytałam wieczorami, gdy fabuła stawała się tak nieskończenie interesująca, że nie można się było oderwać. Czytałam trochę w południe i rano przekartkowywałam. Ale... czytałam pomiędzy innymi książkami, bo nie umiałam skupić się całkowicie na "Mieście zagubionych dusz". Cały czas mi coś nie pasowało. 

Co się stało z tą serią, którą znałam i lubiłam wcześniej?

Zmieniła się. Na gorsze. 

Mówi teraz o tym, że Jace stał się sługą zła związanym na zawsze z Sebastianem i prawie nikt już nie wierzy, że można go uratować. Poczytałam sobie trochę jak Clary się użala, że Jace nie jest jej prawdziwym Jacem. O dziwnej relacji Aleca i Magnusa (nie jestem niestety tolerancyjna w tego rodzaju sprawach), która mnie niesamowicie irytowała. Był też wątek Mai i Jordana, który nic do fabuły nie wnosił i okazał się całkowicie niepotrzebny, a do tego nieciekawy. Chyba służył jedynie po to, aby powieść miała większą objętość. A uwierzcie, że przez te 550 stron właściwie nic się nie dzieje. Jeśli chodzi o Isabelle i Simon`a to czy ten wątek nie jest czasem trochę, hm, wymuszony? No bo sorry, ale ci bohaterzy nie mogli się aż tak zmienić! A najbardziej Iz, to już nie jest ta sama dziewczyna, którą poznaliśmy w pierwszych trzech tomach. Natomiast Simon stał się w miarę znośny. Ale nie zmienia to faktu, że i tak go nie lubię. 

"Moje serce jest twoim sercem. Moje ręce twoimi rękami."

Styl jakim posługuje się Cassandra Clare jest miły, lekki i przyjemny, ale jak dla mnie zbyt... prosty? Bo ja do historii tego typu chciałabym pióra barwnego, kwiecistego i takiego, którym można będzie się zachwycać. Cały wykreowany przez autorkę świat jest bardzo ciekawy, ale... nigdy nie potrafiłam go sobie dokładnie wyobrazić. Potrzebuję więc pióra, które podziała na wyobraźnię. Takiego, które zaserwuje jakieś ładne opisy, a tu... tego nie ma. Za to dialogi wychodzą pisarce naturalnie i dość zgrabnie. Sprawia to, że czyta się w niemal zabójczym tempie. 

"Chyba zawsze brakowało mi kawałka duszy i znalazłem go w tobie."

Właściwie to nie wiem co myśleć o tej książce. Było znośnie, ale mogło być znacznie lepiej. Mam wrażenie jakby autorka pisała na siłę i przeciągała wszystko jak tylko się da. To nie jest to, co znalazłam w "Mieście kości". Jedynym moim pocieszeniem jest fakt, że czeka nas jeszcze finał i może... Może zwali on czytelników z nóg?

czwartek, 1 maja 2014

Łamać zasady

Na podstawie obserwacji, proszę, nie bierzcie tego aż tak do siebie.

Celem tego posta jest to, abyście zastanowili się trochę nad swoim czytelniczym życiem...


Czasami odnoszę wrażenie, że blogosfera gdzieś się zgubiła, nie mówię oczywiście o wszystkich, ale jednak o większości. Zgubiła się wśród wydawniczych nowości, comiesięcznej rutynie i recenzjach pisanych według określonego schematu...

Więc pytam.

Po co Wam podsumowania co miesiąc?

Okej, tak, tak, rozumiem, że dobrze jest wiedzieć ile się przeczytało, fajnie jest pochwalić się wynikami i wzrastającymi statystykami, ale jaki ma to sens?
Potencjalnego czytelnika nie interesuje ile Ty, blogerze, będziesz czytał każdego dnia stron i czy pochłoniesz książek parę, czy paręnaście. Naprawdę lubię cyferki, lubię matematykę, ale gdy jest ich za dużo to też niedobrze.

W czym nowości są lepsze od starych książek?

Bo co? Bo mają piękną szatę graficzną? Tylko tyle, bo przecież treści to one w ogóle nie mają. Nie wszystkie, ale większość. Mi samej zdarza się sięgać po najnowsze lektury na rynku i nie widzę w tym nic złego, ale proszę, wracajmy też do tych zapomnianych dzieł. Nowe nie znaczy lepsze. Podobno książki żyją tylko wtedy, gdy są czytane (nie pamiętam już gdzie to słyszałam), a więc te napisane parędziesiąt lat temu też potrzebują nowego życia, czyli nowego czytelnika. One nie chcą być na strychu pod stertą niepotrzebnych już gratów. Tak, uważam, że książki mają duszę. Duszę, którą autor im zaprojektował.

Czy recenzje mają... schemat?

Gdzieś kiedyś trafiłam na wypowiedź blogerki, która napisała, że pisze recenzje według wzoru. Smutne, ale prawdziwe. Zmęczyło mnie odwiedzanie blogów, gdzie co drugi tekst jest do siebie podobny. Nie interesuje mnie akcja, kreacja bohaterów itp. Interesuje mnie to, co czytelnik czuł zatapiając się w lekturze. Jakie emocje, jakie wrażenia, jakie odczucia. Uwierzcie, że nawet najgorszy gniot ma w sobie coś, co warto zapamiętać. Dla mnie książki są jak ludzie. Z jednymi się dogadasz, a z innymi nie. Ale każda z nich pozostawia po sobie ślad. 

Najpierw książka, potem film?


http://weheartit.com/
Skąd ta zasada?
To, że przeczytasz książkę i za trzy lata dowiesz się o tym, że powstała ekranizacja, pójdziesz do kina i obejrzysz, to wcale nie czyni cię lepszym. Większość twierdzi, że oglądając najpierw film psujemy sobie przyjemność z czytania, albo nawet już nie sięgamy po wersję papierową. Dobra, ale czytając jako pierwszą książkę psujemy sobie przyjemność z oglądania. Logika?
Chcesz najpierw obejrzeć ekranizację? Nie ma problemu, nikt cię przecież za to nie zastrzeli.    
Kochani, róbmy tak, jak nam się podoba.

Ilość a jakość?

Co się stało z czytaniem tylko i wyłącznie dla przyjemności? Teraz czytamy szybko, nie zagłębiając się w treść, pobieżnie albo same dialogi, bo przecież trzeba skończyć (przykładowo) do wtorku, napisać recenzję, opublikować... Byle szybciej, żeby mieć to już z głowy. A może warto się na chwilę zatrzymać? Gdzieś w tym tłoku zniknęły nasze ukochane książki. Zniknęło odkrywanie paręnaście razy tych samych stron. Zniknęły egzemplarze tylko nasze - pomazane ołówkiem, którym zaznaczamy cytaty, złote myśli i kreślimy zdania na marginesach. Z pozaginanymi stronami i śladami wielokrotnych powrotów. A tutaj nasuwa się pytanie...

Czy dbamy o książki?

Jak wspomniałam wyżej, nie widzę nic złego w zaginaniu kartek. Bardzo często czytam w wannie, nie przeszkadza mi to, że strony są później pomoczone i przesiąknięte parą (wyschną przecież). Ale oprócz tego dbam. Staram się przynajmniej.
Wracając jednak do poprzedniego tematu...

Jak udaje wam się czytać tak dużo? 

Cały dzień siedzicie z książką przed nosem? Często wydaje mi się, że co poniektórzy blogerzy żyją tylko i wyłącznie swoim blogiem. Macie jakieś życie poza nim? Pewnie tak... Nie widzę nic złego w tym, żeby zrobić sobie przerwę od czytania. A większość traktuje to jako grzech śmiertelny albo największą zbrodnię. Dlaczego? Książki to pasja, nie wolno się do niej zmuszać. Ja też bardzo często nie mogę znieść nawet jednej strony więcej, czuję jakbym była już tym wszystkim zmęczona. Przez większość swojego życia nie czytałam i odkąd zaczęłam bardzo się zmieniłam, a jednak nie mam nic do osób, które nie znajdują przyjemności w dobrej powieści. Nie wszystko jest dla każdego. Poza tym, nie sądzicie, że gdyby każdy czytał świat byłby nudny? 
http://weheartit.com/

A co ze statystkami? 

Podobno są bardzo niskie. Coraz mniej ludzi czyta i tak dalej... 
Powiem wam coś - mam gdzieś statystki. Mnie ktoś badał? 
No właśnie. 
Wystarcza mi świadomość, że w moim otoczeniu ludzie czytają. Że dzielą się ze mną swoimi wrażeniami. Że pytają, co mogę im polecić. Że rozmawiają ze mną o książkach. Wystarcza mi widok coraz to nowych twarzy w bibliotece. I to napełnia moje serce szczęściem.