piątek, 30 sierpnia 2013

Magiczny kącik – na te i inne tematy

Porządek...



Każdy z nas wchodząc na bloga lubi jeśli ma on ładny szablon, wszystko jest posegregowane, a więc łatwe do odnalezienia. Nie lubimy jaskrawych, rażących w oczy kolorów i różnych gadżetów zapychających miejsce i odwracających naszą uwagę od czytanego posta (tak mi się przynajmniej zdaje).
Jeśli chodzi o o wygląd mojego bloga to postawiłam na łatwiznę i wybrałam pierwszy lepszy, bardziej podobający mi się szablon, jakie oferuje nam blogspot. :) Zauważyłam też, że na wielu blogach można znaleźć etykiety, ja próbowałam się z nimi bawić, ale w ogóle mi nie szło. Nie chodzi o to, że nie umiem tylko, że mi się nie chce. Próbowałam zrobić jakiś spis recenzji, ale też mi to nie wyszło. Dobra. Koniec. Daję sobie z tym spokój. Ale... Ale... Nie łamcie się! Jeśli szukacie w Magicznym Zakątku jakiejś recenzji to kieruję was do góry, na lewą stronę, tam znajdziecie małe, białe okienko. Wystarczy wystukać tytuł albo autora i wyskoczy! Sprawdzałam ^.^. Sprawa załatwiona?

A teraz pytanie do Was – Jaki „porządek” preferujecie na swoim blogu?

Tak, tak, wiem, to co piszę, jest tragiczne. Ale nic poradzić nie mogę, bo żyję „Przeminęło z wiatrem”. *.* Idę czytać, pa!

środa, 28 sierpnia 2013

"Rozważna i romantyczna" - Jane Austen

O Jane Austen chyba każdy słyszał, powieści jej autorstwa są klasyką literatury kobiecej. Do najbardziej znanych należy m. in. „Duma i uprzedzenie”, która z roku na rok podbija coraz więcej serc! Jeśli ktoś choć trochę orientuje się w historii mojego bloga to jest mu wiadomo, że twórczość Jane Austen darzę ogromnym zamiłowaniem, a gdy natrafiłam na przecenioną „Rozważną i romantyczną” mój wewnętrzny głos piszczał i krzyczał - „No zobacz, Kinga, jakie ładne wydanie, ale ładnie by to wyglądało na Twojej półeczce, prawda...?” Musiałam kupić.

Każda kobieta marzy, aby żyć w czasach pięknych sukni, balów i romantycznych książąt. I choć w rzeczywistości takie marzenie jest trudne do spełnienia, dzięki książkom Jane Austen możemy przenieść się do okresu tajemniczych związków i romansów, angielskich dworów i uprzejmych konwersacji. Doskonała lektura, która zachwyca miliony kobiet na całym świecie! Celne obserwacje angielskiej obyczajowości, poczucie humoru i ciekawe osobowości bohaterek sprawiły, że książka należy do najczęściej czytanych na świecie!

Niektórym ta książka może wydać się ciężka ponieważ jest przepełniona opisami, które osoby lubujące się w dialogach mogą nieźle wymęczyć, nie dlatego, że są złe, nudne czy niepotrzebne, ale dlatego, że jest ich dużo. Jednakże to nie powoduje u mnie strachu, bardzo lubię takie książki i czytam je z najwyższą przyjemnością. Dialogi (gdy już się pojawią) to czyta je się tak samo dobrze, są naturalne, płynne i świetnie dopełniają treść.

Największą zaletą w „Rozważnej i romantycznej” tak jak w innych powieściach z dorobku Austen pozostają bohaterzy. Niezwykle barwni, dopracowani, o różnym usposobieniu. Pani Austen sumiennie wywiązała się z tego zadania, a fikcyjne postaci nie raz, nie dwa, ale o wiele więcej razy zaskakują czytelnika wtedy gdy myśli, że wie już o nich wszystko.

Podczas czytania uśmiech wypełzał na moją twarz, spowodowany mającymi miejsce zabawnymi sytuacjami i nieporozumieniami. „Rozważną i romantyczną” polecam każdej wielbicielce książek Jane Austen, ale też zachęcam do sięgnięcia po powieść wszystkich innych, którzy mają ochotę i są na siłach zmierzyć się z perłą literatury. 

Wydawnictwo: Bellona
Stron: 375
Przeczytane: 28.08.2013r.
Moja ocena: 9/10

wtorek, 27 sierpnia 2013

"Harry Potter i Czara Ognia" - J. K. Rowling

Turniej Trójmagiczny


Myślałam, że czytanie „Czary ognia” zamie mi więcej czasu, biorąc pod uwagę jej objętość, ale poradziłam z nią sobie niezwykle szybko! Jak dla mnie trzy dni i jeden wieczór na taką cegłę to bardzo dobry wynik. Tym razem odpuszczę sobie narzekanie, że nic sensownego nie potrafię sklecić i biorę się ostro do dzieła!

W tym roku w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart rozegra się Turniej Trójmagiczny, na który przybędą uczniowie z Bułgarii i Francji. Zgodnie z prastarymi regułami w turnieju uczestniczyć ma trzech uczniów reprezentantów każdej ze szkół, wybranych przez Czarę Ognia. Dziwnym zbiegiem okoliczności wybranych zostaje czterech. Co z tego wynika dla Harry`ego, jego przyjaciół i całego świata czarodziejów, dowiecie się z lektury 768 stron czwartego tomu Harry`ego Pottera.

Jeśli chcesz poznać człowieka, patrz jak traktuje podwładnych, a nie równych sobie.”

Zawsze wychwalam wszystkich bohaterów jakich stworzyła Rowling, a tym razem nie będzie inaczej. Podczas czytania ma się wrażenie jakby oni 'żyli' własnym życiem na tych kartkach. Przywiązałam się i polubiłam ich bardzo mocno.

Zagłuszanie bólu na jakiś czas sprawia, że powraca ze zdwojoną siłą.”

Często zdarza się tak, że jeśli książka jest pokaźnych rozmiarów (chociaż to nic w porównaniu z „Zakonem Feniksa”) to jest ona bezczelnie napchana wszystkim tym co nie potrzebne jak np: przydługimi opisami, ale tu tego nie ma! Wszystko jest zgrabnie dopięte na ostatni guzik, a czwarty tom serii jest przesiąknięty magią, tajemnicami, zagadkami i wartką akcją.

Nadejdzie czas, w którym będziecie musieli wybierać między tym, co słuszne, a tym, co łatwe.”

Ogólnie rzecz biorąc „Harry Potter” to wspaniała i niezastąpiona seria, polecam ją wszystkim tym, którzy jakimś cudem nie mieli z nią jeszcze do czynienia, ale z pewnością o niej słyszeli. Gwarantuję dużą dawkę rozrywki i prawdopodobnie pod koniec będziecie chcieli więcej. Polecam także powroty, odkryjecie tak jak ja dużo szczegółów, które chyłkiem umykają za pierwszym razem. Ach.. takie książki to czysta przyjemność! Nadają się dla wszystkich - młodszych i starszych.

(...) co ma być to będzie, a jak już będzie to trzeba się z tym zmierzyć.”


Wydawnictwo: Media Rodzina
Stron: 768
Przeczytane: 22.08.2013r.
Moja ocena: 10/10

niedziela, 25 sierpnia 2013

„Pałac Północy” - Carlos Ruiz Zafón

Duch przeszłości i śmiercionośna machina


Carlos Ruiz Zafón debiutował w 1993 roku powieścią „Książę Mgły”, „Pałac Północy” (1994) jest drugą książką w dorobku pisarza i zarówno drugą, którą mogę czytać z pod jego pióra. Pierwsza pozostawiła po sobie miłe wrażenia, ale do rewelacji daleko jej brakowało, a „Pałac Północy” pozytywnie mnie zaskoczył i mam nadzieję, że „Światła września” są jeszcze lepsze!

Kalkuta, 1932. Ben, wychowanek sierocińca St. Patrick, skończył już 16 lat - podobnie jak jego przyjaciele, będzie musiał opuścić dom dziecka i się usamodzielnić. W dniu pożegnalnej imprezy poznaje swoją rówieśniczkę Sheere i zabiera ją do Pałacu Północy na spotkanie tajnego stowarzyszenia, które założył wraz z przyjaciółmi.
Gdy dziewczyna opowiada im tragiczną historię swojej rodziny, członkowie stowarzyszenia postanawiają jej pomóc w odnalezieniu legendarnego domu, który pojawia się w opowieści. Nie wiedzą, że właśnie natrafili na trop jednej z najpotworniejszych tajemnic Kalkuty. Płonący pociąg, dworzec widmo, ognista zjawa - to tylko niektóre elementy makabrycznej łamigłówki.
Coś, co miało być niecodzienną przygodą, niebawem okazuje się śmiertelnie niebezpiecznym wyzwaniem.

Życie, mój synu, to jakby pierwsza rozgrywana przez ciebie partia szachów. Kiedy zaczynasz rozumieć, o co w tej grze chodzi, okazuje się, że już przegrałeś.”

Tym co udało mi się zauważyć podczas czytania „Księcia Mgły” jest niezwykły klimat jaki panował w tej powieści, a w „Pałacu Północy” jest dokładnie tak samo, ale i jeszcze więcej, bo gdy zaczęłam czytać zostałam wciągnięta w wir tajemnic, niespodzianek i przeżyłam kolejną nieprawdopodobną historię, znacznie lepszą od tej pierwszej.
Wszystkie postaci były ładnie, dość wyraźnie zarysowane, po prostu ludzkie, a autor nie bał się zadawać im cierpienia, bólu i rzucać kłody pod nogi. Niestety żadnego z nich bardziej nie polubiłam, ale ponieważ są różnorodni to myślę, że ktoś z Was znajdzie swojego ulubieńca i będzie mu kibicował w walce z przeciwnościami losu.

Diabeł stworzył po to młodość, byśmy popełniali błędy, a Bóg wymyślił dojrzałość i starość, byśmy mogli za te błędy zapłacić.”

Książka, zwłaszcza pod koniec pełna jest mądrych wypowiedzi pewnej postaci, ale nie będę zdradzać jakiej. W każdym razie dają one trochę do myślenia i podczas czytania warto się na chwilę zatrzymać, zamknąć powieść i pomyśleć... A może, tak jak ja odkryjecie coś wartościowego?
`
Dorosłość nie jest niczym więcej niż tylko odkrywaniem, że wszystko, w co wierzyłeś, kiedy byłeś młody, to fałsz, a z kolei wszystko to, co w młodości odrzucałeś, teraz okazuje się prawdą.”
`
W sumie „Pałac Północy” to rewelacja sama w sobie, nie jest to tłusta cegła, tylko cieniutka powieść odpowiednia żeby odpocząć, ale i okazja żeby wynieść coś z lektury. W „Nocie od autora” na samym początku Zafón napisał - „Przyświecała mi chęć napisania książek, które pragnąłbym przeczytać nie tylko w dzieciństwie, ale również jako nastolatek, młody, dwudziestotrzyletni mężczyzna, czterdziestolatek czy osiemdziesięcioletni starszy pan”, zdecydowanie udało mu się napisać właśnie coś takiego, „Pałac Północy” polecam wszystkim!

Zabijamy to, co najbardziej kochamy”


Wydawnictwo: MUZA SA
Stron: 287
Przeczytane 24.08.2013r.
Moja ocena: 8/10

piątek, 23 sierpnia 2013

Magiczny kącik - na te i inne tematy

 Poszukując głębi w książkach... 


Osobiście uwielbiam książki, które podczas czytania wywołują w czytelniku całą gamę emocji, nie tylko te pozytywne, ale też takie jak złość, nienawiść, irytacja i frustracja oczywiście w pozytywnym znaczeniu. Ale czy możliwe jest żeby uwielbiać daną książkę a jednocześnie złościć się na nią i na głupotę bohaterów i lamentować – dlaczego ten pisarz musiał to tak zakończyć? I ja właśnie czuję potrzebę czytania takich historii... Historii z morałem, z przekazem, z drugim dnem i z możliwością poszukiwania ukrytych wiadomości pomiędzy wierszami. A tu jest mój słaby punkt – zbyt emocjonalnie podchodzę do opowieści zapisanych czarnym drukiem na kartkach. Zbyt często oczekuję „czegoś więcej” i zbyt często się rozczarowuję. Zbyt często książki potrafią mnie omotać tak, że nie potrafię zrobić nic innego jak wystawić maksymalną ocenę...

Wiem, że ta moja paplanina pewnie nikogo nie obchodzi, ale jestem bardzo ciekawa jak jest z Wami i czy szukacie w książkach sensu, przesłania i innych mądrości czy może wolicie poczytać coś lekkiego, inaczej „odmóżdżającego?(dobrze napisałam?)”

*
Przy okazji mam jeszcze jedno pytanie – co sądzicie o tego typu postach w Magicznym Zakątku? Myślicie, że to dobry pomysł i czy mam go nadal kontynuować? Jeśli tak, to będę wdzięczna jeśli podsuniecie mi również tematy, które mogłabym w "Magicznym kąciku - na te i inne tematy" poruszać. :)

wtorek, 20 sierpnia 2013

Przerwa

Nie będzie mnie przez parę dni, góra tydzień... Problemy z dostępem do internetu.
Do napisania. :)

Kinga  

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

„Piękne istoty” - Kami Garcia & Margaret Stohl

Miłość silniejsza niż magia


Do przeczytania tej książki zachęciły mnie dwie bardzo pochlebne recenzje, po przeczytaniu, których chyba każdy narobiłby sobie ochoty aby zapoznać się jak najszybciej z „Pięknymi istotami.” Dodać do tego zachwyt mojej koleżanki, która nie przestawała gadać na ten temat. Plus adaptacja filmowa, którą miałam ochotę obejrzeć, ale najpierw oczywiście pasowałoby przeczytać książkę. Biorąc pod uwagę wszystkie te fakty, zakupiłam powieść z oczekiwaniami uzyskania magicznej i przyjemnej lektury.

Lena Duchannes jest inna. I to nie tylko dlatego, że jest znikąd i nie pasuje do blondwłosych piękności z Gatlin, ale również dlatego, że skrywa mroczną tajemnicę. Klątwę, która ciąży na jej rodzinie od pokoleń. Klątwę, której nie pogrzebią mroczne bagna i zapadłe cmentarzyska tego zapomnianego przez ludzi Południa.
Ethan Wate marzy tylko o tym, żeby się wyrwać z Gatlin. Chłopak od miesięcy śni o pewnej dziewczynie, której nigdy wcześniej nie spotkał. Jakie jest jego zdziwienie, kiedy tę samą dziewczynę widzi na szkolnym korytarzu. Od tej chwili liczy się tylko ona i niezwykła więź, która ich połączyła.
W miasteczku bez tajemnic jeden sekret zmienił wszystko…

Już od progu oznajmiam, że fabuła to zbyt skomplikowana nie jest. Jest prosta, przewidywalna, a po 100 stronach zamienia się w monotonną. Dopiero pod koniec akcja przyśpiesza i można spodziewać się spektakularnego zakończenia. Takiego niestety nie ma.

Stare rzeczy są lepsze niż nowe, ponieważ mają swoją historię.”

Głównym bohaterem jest Ethan Wate, którego nie polubiłam ani trochę. Przecież to chłopak, tak? To dlaczego w takim razie czułam się jakbym czytała książkę z punktu widzenia dziewczyny? Jestem pewna, że gdyby autorki zdecydowały się na bohaterkę to wyszłoby to o wiele lepiej. Po pewnym czasie miałam dość czytania tych ciągłych rozczulań jaka to Lena jest dla niego ważna, jak bardzo ją kocha, że żyć bez niej nie może, a co dopiero zniknęła na parę minut to od razu był wielki raban! Przecież on ma szesnaście lat! Nie sądzę, żeby chłopak w tym wieku mógł się aż tak zakochać w dziewczynie i kolegów odstawić na baaardzo daleki plan. Wiem, że możecie się ze mną nie zgadzać, ale to są moje odczucia i po prostu piszę co według mnie było nie tak. Lena natomiast była piękna, bez wad itd.. Już wystarczająco dużo od Ethana się o niej naczytałam. Daruję sobie lepiej komentarz, bo jestem pewna, że wiecie co sobie na ten temat myślę.

Objętość książki można by było zmniejszyć, gdyby tak wyciąć te wszystkie bezsensowne dialogi, które ani nie są szczególnie ciekawe lub inteligentne, ani też nic to treści nie wnoszą. Ot, są. Tylko żeby dobijać czytelnika.

Ciekawy był wątek Obdarzonych – Istot Światła i Ciemności, ale jak można się było tego spodziewać autorki prawie nic na ten temat nie wyjaśniły, szkoda, bo mogłoby to być dobre urozmaicenie. A „Piękne istoty” zyskałaby na tym w moich oczach.

Podsumowując: „Piękne istoty” to książka odpowiednia żeby wypełnić nudny dzień, zrelaksować się i równocześnie umysłowo odpocząć. Myślałam, że skoro książkę napisały dwie autorki to mogę spodziewać się czegoś lepszego... ale niestety zawód. Powieść jest dobra, za serce nie łapie, takich książek z gatunku paranormal romance jest na pęczki, a to kolejna do kolekcji, niczym niewyróżniająca się z tłumu. 

Wydawnictwo: Łyński Kamień
Stron: 531
Przeczytane: 17.08.2013r.
Moja ocena: 6/10

piątek, 16 sierpnia 2013

"Alex" - Lauren Oliver

Myślę, że sposób w jaki Lauren Oliver zakończyła „Requiem” nie tylko mnie, ale też i innych czytelników wprawił w osłupienie. Później pojawiła się wściekłość.. „No bo jak to? To ma być koniec?”, ale po pewnym czasie zrozumiałam ukryty sens. Otwarte zakończenie pozostawia wiele możliwości i szansę dalszego kontynuowania tej opowieści. Ale dalszej części nie będzie. Jak udało mi się przeczytać w jednym z wywiadów, cytuję słowa autorki: „Moim zdaniem nie trzeba odpowiadać na wszystkie pytania na końcu serii. Osobiście uwielbiam książki, które zostawiają otwarte drzwi dla interpretacji i wyobraźni. Historia Leny jako młodej kobiety jest tak naprawdę początkiem – chciałam, aby moi fani mogli sobie wyobrazić, że ona poszła naprzód, aby mieć pełne, bogate, różnorodne życie i stwarza
je tak, jak oni by chcieli. Mam kilka pomysłów co mogło się jej wydarzyć w przyszłości, ale się nimi nie dzielę!”, zainteresowanych kieruję do strony – http://upadli.pl/wywiad-lauren-oliver-odpowiada-na-pytania-polskich-fanow/. Jeśli jednak chodzi o mnie to czułam ogromny niedosyt i nie wiedziałam co ze sobą zrobić, więc gdy tylko pojawiła się okazja zapoznania się z opowiadaniem dopełniającym fabułę oczywiście z niej skorzystałam. Jako, że „Alex” jest tylko i wyłącznie wydany w oryginale (polscy fani chyba nigdy się nie doczekają) musiałam poprosić o tłumaczenie pewną osobę, bo mój angielski jest..dziurawy, a normalniej mówiąc mam problemy z zapamiętywaniem słówek, które jednym uchem mi wpadają a drugim wypadają, dlatego więc codziennie poświęcam przynajmniej parę minut na naukę. W każdym razie bardzo dziękuję za pomoc i poświęcony czas! Jestem dłużniczką. :)

„Alex” Lauren Oliver jest wspaniałym dopełnieniem trylogii, aczkolwiek to tylko garstka odpowiedzi na pytania...

W skrócie: polecam w szczególności zażartym fanom „Delirium”, których takie uzupełnienie na pewno uszczęśliwi. Z lektury „Aleksa” dowiedziałam się paru interesujących faktów o których wcześniej nie miałam pojęcia, a sama postać tytułowego bohatera jest znacznie nam przybliżona. Naprawdę, warto. A tym którzy nie mieli jeszcze do czynienia z trylogią polecam ją z całego serca, to jedne z najpiękniejszych książek jakie mogłam przeczytać o [miłości]. Uwierzcie mi. Bo romantyczką to ja na pewno nie jestem....
`
But how could anyone who`s ever seen a summer – big explosions of green and skies lit up electric with splashy sunsets, a riot of flowers and wind that smells like honey – pick the snow?”

środa, 14 sierpnia 2013

„W pierścieniu ognia” - Suzanne Collins

Czy z iskry wybuchnie pożar?


Jak pewnie większość z Was słyszała wielkimi krokami zbliża się premiera ekranizacji „W pierścieniu ognia”, tak więc jak można się tego spodziewać, Kinga obejrzała zwiastun, narobiła sobie ochoty na powtórne przeczytanie książki, i tak oto przybywa teraz z recenzją...

Katniss Everdeen, dziewczyna, która igra z ogniem, wznieciła iskrę, a ta, nie ugaszona w porę, podpali całe Panem.”

Głodowe Igrzyska wbrew przewidywaniom wygrywa szesnastoletnia Katniss. Wraz z nią po raz pierwszy w dziejach Kapitolu wygrywa je także drugi trybut – Peeta Mellark, z którym Katniss stanowiła na arenie parę. Po powrocie do Dwunastego Dystryktu sprawy się komplikują – postawa Katniss podczas igrzysk bardzo nie spodobała się władzom. Komplikuje się także jej życie osobiste – Katniss niełatwo się teraz rozeznać we własnych uczuciach. Polubiła Peetę, ale przecież jest jeszcze Gale – bliski przyjaciel i towarzysz wypraw do lasu na nielegalne polowania.
Tymczasem jednak Katniss i Peeta muszą wziąć udział w odbywającym się po każdych igrzyskach Turnee Zwycięzców i odwiedzić wszystkie dystrykty. Ta podróż uświadamia im, że są ludzie skłonni zbuntować się przeciwko okrucieństwu władzy.
„W pierścieniu ognia” to drugi po „Igrzyskach śmierci” tom trylogii, w którym Suzanne Collins opisuje losy Katniss Everdeen – dziewczyny, która nieoczekiwanie staje się symbolem i zarzewiem buntu.
 
Nie dajcie się zabić.”

Każdy komu dane było zapoznać się z „Igrzyskami śmierci” z tego co udało mi się zauważyć, tę trylogię odebrał inaczej. Jedni uważają, że pierwszy tom jest najlepszy, a reszta to totalna klapa. Inni, że to właśnie drugi i trzeci są świetne, a o pierwszym to nie ma nawet co gadać. Jeszcze inni jej nie cierpią, a tacy jak ja – kochają bardzo mocno.
`
Katniss, kiedy trafisz na arenę... (...) Wtedy pamiętaj, kto jest twoim prawdziwym wrogiem.”
`
Bohaterzy są rzetelnie dopracowani. Czuję jakbym ich wszystkich poznała, spotkała się z nimi, rozmawiała. Akcja cały czas niestrudzenie gna na przód, nie można się nudzić! Książka pełna zaskoczeń, emocji – nie tylko pozytywnych, zwrotów akcji i wszystkiego innego czego tylko czytelnik może oczekiwać od naprawdę dobrej lektury na wysokim poziomie.

Szkoda, że nie możemy zatrzymać tej chwili, tu i teraz, żeby żyć w niej na zawsze.”

Każdemu bez wyjątku polecam tę trylogię. W dzień w którym ją dostałam nie spodziewałam się, że będzie to strzał w dziesiątkę. I jeśli to jest możliwe to stwierdzam, że czytając książkę po raz drugi „W pierścieniu ognia” jeszcze bardziej mi się podobało. Wiem, że moja recenzja nie oddaje tego jak bardzo „Igrzyska śmierci” są godne uwagi, ale nie mam już pojęcia po jakie słowa sięgnąć, żeby wszystkich przekonać...

W pewnym momencie trzeba przestać uciekać, odwrócić się i stawić czoło tym, którzy pragną twojej śmierci. Najtrudniej jest znaleźć w sobie odwagę."


Wydawnictwo: Media Rodzina
Stron: 359
Przeczytane: 13.08.2013r.
Moja ocena: 10/10

niedziela, 11 sierpnia 2013

„Saga księżycowa. Cinder” - Marissa Meyer

Kopciuszek w przyszłości?


Za debiutancką książką Marissy Meyer rozglądałam się odkąd tylko się o niej dowiedziałam, więc gdy pojawiła się możliwość wymiany nie wahałam się długo. Czy dobrze zrobiłam? Tak, myślę, że tak, bo pierwsza część „Sagi księżycowej” dostarczyła mi sporej dawki rozrywki, aczkolwiek nie zachwyciła mnie w takiej mierze jak innych czytelników.

Saga przyszłości ma swój początek dawno, dawno temu...
Cinder mieszka w hałaśliwym Nowym Pekinie, zdziesiątkowanym przez zarazę. Jako dziewczyna cyborg o tajemniczej przeszłości jest obywatelem drugiej kategorii. Lecz kiedy na jej drodze staje przystojny książę Kai, Cinder nagle znajduje się w epicentrum międzygalaktycznej walki z bezlitosną królową Luny. Rozdarta pomiędzy obowiązkiem a wolnością, wiernością a zdradą, musi wyjawić sekrety swojej przeszłości, by ochronić swoją przyszłość...

Zabrały jej piękne suknie, ubrały ją w stary zszarzały fartuch, a na nogi włożyły drewniaki.”

Po pierwsze i najważniejsze – za mało opisów! Tak, tak dla mnie stanowczo za mało. Rozumiem, że jak są praktycznie same dialogi to szybko się czyta i w ogóle...a tak na marginesie to są na bardzo dobrym poziomie, naturalnie, ale brakuje opisów całej scenerii, świata przyszłości gdzie cała ta historia się dzieję, nie mogłam sobie tego do końca wyobrazić. A przecież to daleka przyszłość, więc autorka mogła się trochę bardziej postarać!

Wieczorem, gdy była już zupełnie wyczerpana pracą, zabrały jej łóżko i zmusiły, by położyła się w popiele przy palenisku.”

Odniosłam wrażenie, że Meyer skupiła się na dobrym wykreowaniu wyłącznie tytułowej bohaterki. I bardzo dobrze jej to wyszło, tylko dlaczego tyle samo uwagi nie poświęciła księciu Kaiowi? Wydawał się mdły, bez wyrazu i bez charakteru, bez osobowości. Od samego początku wiedziałam iż sympatią to go nie obdarzę. A reszta postaci... też była potraktowana tak po macoszemu. Naprawdę można było ich dopracować i wtedy wszystko byłoby dobrze.

Nie mogę pozwolić ci pójść z nami! Nie masz strojnych sukien i nie potrafisz tańczyć! Przyniosłabyś nam wstyd!”

Pomijając wszystkie te niedoskonałości książkę czytało mi się nad wyraz przyjemnie mimo, że była do bólu przewidywalna, ale takie też było zamierzenie od samego początku ponieważ „Cinder” jest nawiązaniem do  baśni o „Kopciuszku” . Chociaż muszę przyznać, że Marissa Meyer wykazała się pomysłowością i stworzyła coś innego i podobnego zarazem.

Kiedy Kopciuszek zbiegał ze schodów, lewy pantofelek zsunął się z jej stopy.”

„Cinder” polecam bardzo gorąco, jest to idealna lektura żeby odetchnąć i troszkę odpocząć od innego rodzaju literatury, na przykład tej wymagającej myślenia, bo nad pierwszą częścią „Sagi księżycowej” zdecydowanie nie trzeba długo się głowić. I nie zwracajcie uwagi na wszystkie `przeciw`, które wymieniłam, bo czytając łatwo o tych mankamentach zapomnieć. 

Wydawnictwo: Literacki Egmont
Stron: 437
Przeczytane: 11.08.2013 r.
Moja ocena: 8/10

piątek, 9 sierpnia 2013

„BZRK” - Michael Grant

Żadna ucieczka od rzeczywistości nie jest bardziej ekscytująca


„GONE” zaliczam do jednej z moich ulubionych serii, więc gdy tylko zobaczyłam w bibliotece „BZRK” tego samego autora nie mogłam się powstrzymać, musiałam wypożyczyć! Panie Grant bardzo się na Tobie zawiodłam...

Zaskakujące ile może przekazać dwu sekundowe spojrzenie. Strach. Smutek. Żal.
Poczucie porażki.”

Witaj w nano – mikroskopijnym matrixie, gdzie niewidoczne armie decydują o losach ludzkości. Tu toczy się ostateczna walka: szaleńcy przeciwko BZRK. Starcie niewidzialne dla wszystkich poza jego uczestnikami.
Noah i Sadie: wyrwani ze swoich rodzin i szkoleni do walki na poziomie nano, stworzą najbardziej niewiarygodny zespół, jaki widział świat.
Vincent: nie czuje nic, nie zależy mu na nikim. Prowadzi swoją prywatną wojnę z Bug Manem, największym żyjącym nanowojownikiem.
Charles i Benjamin Armstrongowie: bogaci, uprzywilejowani, fanatyczni -= czy są twórcami najmroczniejszego spisku w dziejach ludzkości?
Nano to niezbadane terytorium – fascynujący świat do odkrycia. I tu o wszystko można zagrać...

„BZRK” to nie jest „GONE”! Pisarz postarał się żeby obydwie serie nie miały ze sobą nic wspólnego. Niby dobrze tak? Tak. Tylko „BZRK” okazało się dla mnie totalną porażką. Sama nie wiem w czym jest problem. Fabuła „BZRK” jest... hm... bardzo... hm... intrygująca? Oryginalna. Ale mimo to nie przypadła mi do gustu. Powiem szczerze, że jej nie zrozumiałam. Jakieś to wszystko było poplątane i... dziwne. Dla mnie nie do ogarnięcia. Łapałam się na tym, że czytam, czytam i myślę nad czymś zupełnie innym, niemającym nic wspólnego z książką. Wyobraźcie sobie mnie kiedy po 23:00 skończyłam czytać, a na mojej twarzy malowała się taka ulga, że miałam ochotę wykrzyczeć – w końcu! nareszcie!

Książka czasami mnie wciągała, czasami sprawiała, że `odpływałam myślami gdzie indziej`, więc mimo, że ją przeczytałam to wydaje mi się jakbym 1/3 treści przegapiła. A przecież była wartka akcja niepozwalająca na nudę, nietuzinkowi bohaterowie, a jednak mi coś nie pasowało, nadal nie pasuje. Z tego co się orientuję to należę do mniejszości, bo większości „BZRK” się bardzo spodobało i z niecierpliwością wyczekują na kontynuację. Ja nie czekam, nie zamierzam jej czytać.
`
-Co ważniejsze: wolność czy szczęście? (...)
- Nie możesz być szczęśliwy, jeśli nie jesteś wolny.”

Jeśli jeszcze komuś z Was nie jest znana twórczość tego autora to zapraszam do zapoznania się z serią „GONE, jest większe prawdopodobieństwo, że przypadnie Wam do gustu. Nie wiem czy „BZRK”polecać, sami zdecydujcie. 

Wydawnictwo: Amber
Stron: 350
Przeczytane: 08.08.2013r.
Moja ocena: 4/10

środa, 7 sierpnia 2013

„Enklawa” - Ann Aguirre

Czy dziewczyna urodzona w ciemności przeżyje zesłanie w światło dnia?


Zacznę od wyjaśnienia tych bezsensownych napisów na okładce - „Znajdziecie tu wszystko, co najlepsze w bestsellerach Metro 2033 i Igrzyska śmierci. Gdy zobaczyłam to `hasło` będąc w bibliotece powstrzymałam się żeby nie wybuchnąć śmiechem. No bo ile można? Czy każdą książkę trzeba porównywać do bestsellerów? Rozumiem, że trzeba jakoś książkę zareklamować, ale jeśli chodzi o mnie, to mnie to nie przyciąga tylko odpycha. A w środku (to już przeczytałam w domu) - „... mrożącą krew w żyłach wizją przyszłości – tutaj całkowicie mnie rozwaliło – i miłością dwojga młodych bohaterów....” Przeczytałam „Enklawę od początku do końca i od razu mówię, że nie ma w niej nic mrożącego krew w żyłach i nie ma miłości dwojga bohaterów.

Znam tylko podziemne tunele.
Tak jak Skręt i Kamień, moi przyjaciele, którzy mieli tyle szczęścia, żeby dożyć piętnastu lat i dostać imiona. Tak jak Cień. Podobno był na Powierzchni, ale ja w to nie wierzę.
Przecież tam na Powierzchni nie ma nic…

W świecie Karo, enklawie głęboko pod ziemią, prawo do imienia zyskujesz, jeśli zdołasz przeżyć piętnaście lat. Od tej pory jesteś Łowcą, Robotnikiem lub Reproduktorem.
Karo zawsze chciała być Łowcą. Teraz wyrusza na pierwsze polowanie – z tajemniczym Cieniem, chłopakiem, którego dotyk jest tak delikatny, jak sztylet jest śmiercionośny. Ale nawet razem mogą paść ofiarą czających się w tunelach potworów. Zwłaszcza gdy odkryją, że te bezmyślne krwiożercze bestie zmieniły się w zorganizowanych, inteligentnych myśliwych.
Lecz starszyzna nie zamierza tego rozgłaszać. Karo i Cień chcą ostrzec mieszkańców enklawy, więc… zostają z niej wygnani. Nie mają dokąd pójść. W tonących w ciemności, spowitych dymem tunelach czeka ich śmierć. Pozostaje tylko droga na Powierzchnię – skąd jeszcze nikt nie wrócił…

"Enklawa" jest książką napisaną w pierwszej osobie l.poj., ale co ciekawe praktycznie nie ma wglądu w myśli głównej bohaterki, przynajmniej ja tak to odebrałam. Hm.. a może po prostu Karo w ogóle nie myśli? Tak, to by wszystko wyjaśniało. Karo jest postacią, którą autorka zamierzała zrobić na mądrą, odważną, nieustraszoną, nie udało się. Wyszła jej dziewczyna płaska jak podłoga w moim pokoju. Nie ma w niej życia, tak samo jak i w innych postaciach.

Jednakże to jeszcze nic, bo posunę się o stwierdzenie, że Ann Aguirre nie umie pisać. Po jakichś stu stronach gdy na tę książkę spoglądałam to odechciewało mi się czytać. Pióro pisarki jest płytkie, banalne i zero w nim umiejętności pisarskich. Może niektórzy lubią poczytać sobie coś nic do życia nie wnoszącego, coś co nie ma sensu, więc takim osobom polecam „Enklawę”, czytajcie koniecznie!

Pani Aguirre rzecz jasna nie mogła zrezygnować z trójkącika miłosnego, był, ale też go nie było. Był tak niedopracowany iż mogę uznać, że go jednak nie było. Prawdę mówiąc uważam, że był żałosny i przewidywalny, jak cała ta książka. Pomysł na fabułę może i gdzieś tam był, ale już go nie ma, bo został łatwo i szybko zniszczony przez styl autorki oraz płaskich bohaterów.

Tak słabej książki jak „Enklawa” dawno nie zdarzyło mi się czytać. Wzięłam ją z biblioteki, bo chciałam coś lekkiego i przyjemnego, nie miałam pojęcia jak paskudna się okaże. Nie polecam. Zapomniałam dodać, że kartki były przesiąknięte akcją, ale tak nudną i monotonną, bo Karo wszystko się udawało, że miałam ochotę iść spać (czytałam wieczorem). 


Wydawnictwo: Amber
Stron: 300
Przeczytane: 06.08.2013r.
Moja ocena: 2/10

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

„Harry Potter i więzień Azkabanu” - J. K. Rowling

Przyjaciel czy wróg?

Jako, że ostatnio nie potrafiłam się zdecydować po jaką książkę sięgnąć chwyciłam z półki trzeci tom „Harry`ego Pottera” z zamiarem zrelaksowania się, odpoczęcia, umilenia sobie czasu, a później napisania spokojnie recenzji. (Obiecałam zrecenzowanie całej serii.) I tu problem – siedzę przed komputerem, wpatruję się w monitor, zerkam na klawiaturę i... no właśnie... nie wiem co pisać. No bo co mogę powiedzieć o cyklu, który obdarzyłam tak wielką miłością? O bohaterach, których praktycznie poznałam? O wszystkim innym? To zadziwiające jak jedna książka sprawia iż nie można się wysłowić.
`
Z pilnie strzeżonego więzienia ucieka niebezpieczny przestępca. Kim jest? Co łączy go z Harrym? Dlaczego lekcje przepowiadania przyszłości stają się dla bohatera udręką?
W trzecim tomie przygód Harry'ego Pottera poznamy nowego nauczyciela obrony przed czarną magią, zobaczymy Hagrida w nowej roli oraz dowiemy się więcej o przeszłości profesora Snape'a. Wyprawimy się również wraz z trzecioklasistami do obfitującego w atrakcje Hogsmeade, jedynej wioski w Anglii zamieszkanej wyłącznie przez czarodziejów

„Harry Potter i więzień Azkabanu” niejednokrotnie sprawił, że szczerzyłam się jak głupia. Po prostu gdy to czytam mimowolnie się uśmiecham. :D Tego chyba nie da się wyjaśnić. Ale są też takie momenty kiedy boimy się o bohaterów, kiedy przeżywamy z nimi kłopoty, w prawdzie ja wiedziałam co się stanie, bo czytałam książkę po raz drugi i niezliczone ilości razy oglądałam ekranizacje, ale zwyczajnie w większości przypadków o tym fakcie zapominałam i podczas czytania świetnie się bawiłam.

Bohaterzy są realni, nie idealni lecz prawdziwi. Z wadami, z zaletami. Z kłopotami, ale również z chwilami szczęścia. Mądrzy i inteligentni, głupi i pyszni. Wszyscy są rzetelnie dopracowani, nawet postacie drugoplanowe i tacy, którzy pojawią się na króciutką chwilkę żeby zaraz zniknąć.
`
Czytając książkę po raz drugi dopatrzyłam się szczegółów na które za pierwszym razem nawet nie zwróciłam uwagi. Nadal się dziwię w jaki sposób Rowling udało się stworzyć coś takiego... zupełnie inny, wspaniale dopracowany świat. Akcja jest zgrabnie prowadzona, dzięki czemu ani przez chwilę nie było miejsca na nudę. Warsztat pisarski również jest na wyższym poziomie niż w poprzednich częściach. Pióro autorki jest lekkie, proste i zrozumiałe dla wszystkich.

Tak więc na koniec nie pozostaje mi nic jak zachęcać tych co jeszcze tej magicznej serii nie czytali do jak najszybszego po nią sięgnięcia. Polecam też osobom, które chcą i mają okazję powrócić do tego odmiennego świata. Kochani, naprawdę, przestańcie na kilka godzin być mugolami i stańcie się czarodziejami! Warto, bo trudno znaleźć drugi tak fantastyczny cykl, posunę się nawet do stwierdzenia, że takiego drugiego nie ma.

* do tej recenzji darowałam sobie wyszukiwanie cytatów, w przeciwnym razie musiałabym przepisać prawie całą książkę... :) 

Wydawnictwo: Media Rodzina
Stron: 450
Przeczytane: 05.08.2013r.
Moja ocena: 10/10

sobota, 3 sierpnia 2013

"7 razy dziś" - Lauren Oliver

Jutra nie będzie


Co byś zrobiła gdybyś wiedziała, że d z i ś jest Twoim ostatnim dniem? Co byś zrobiła wiedząc, że niedługo umrzesz? A później ten sam dzień zaczynałby się od nowa, od nowa, od nowa, a nikt dokoła tego nie widzi. Może zrobiłabyś w s z y s t k o to na co jeszcze w c z o r a j brakowałoby Ci odwagi? Może poszłabyś pokłócić się z najlepszymi przyjaciółkami oraz powiedzieć im prosto w oczy co sobie o nich myślisz? Może poszłabyś na imprezę ze świadomością, że już z niej nie wrócisz do domu? Albo odezwałabyś się do osób ze szkoły, z którymi zadawanie się mogłoby zrównać Cię z podłogą w szkolnej społeczności? A może uratowałabyś komuś życie?

Jej tak naprawdę chodzi o ten jeden jedyny moment, kiedy nie wiesz, co będzie dalej...”

Sam Kingston jest ładna, popularna, ma idealnego chłopaka i trzy najlepsze przyjaciółki. Mija kolejny dzień jej wspaniałego życia. Niestety wieczorna impreza przybiera zupełnie nieoczekiwany obrót. Kiedy Sam budzi się następnego dnia, z przerażeniem odkrywa, że znowu jest piątek 12 lutego, jeszcze raz dziś...

(...) jeśli przekroczysz pewną granicę i nic się nie dzieje, to granica traci znaczenie.”

Jako, że trylogię „Delirium” Lauren Oliwier wielbię całym sercem, dowiedziawszy się, że jej pierwszą wydaną powieścią jest „7 razy dziś” przyrzekłam sobie przeczytanie jej jak najszybciej, pobiegłam do biblioteki i oto proszę, zanim się obejrzałam kończyłam ostatnią stronę.

Nadzieja trzyma przy życiu. Nawet po śmierci jest to jedyna rzecz, która trzyma przy życiu.”

„7 razy dziś”oraz trylogię „Delirium” dzieli diametralna przepaść, gdybym nie znała autorki stwierdziłabym, że napisały to dwie zupełnie inne osoby. Ale uważam iż to bardzo dobrze wróży, nie cierpię pisarzy, którzy trzymają się utartych schematów, nie wychodząc poza nie nawet o centymetr. Ciśnie mi się na myśl w tej chwili „Świat nocy” L. J. Smith w którym to cyklu każde z opowiadań było dosłownie o tym samym, zmieniały się tylko imiona bohaterów i.. odbiegam od tematu.

Przez większą część czasu - przez dziewięćdziesiąt dziewięć procent czasu - po prostu nie wiesz, jak i dlaczego nitki się ze sobą wiążą, i nie ma w tym niczego złego. Robisz coś dobrego, a zdarza się coś złego. Robisz coś złego, a wydarza się coś dobrego. Nic nie robisz, a wszystko wybucha.”

Bohaterką opowiadającą czytelnikom swoją historię jest Sam Kingston, która jest osobą jakie ja zawsze określam mianem `pustych`, a są to ludzie myślący, że każdy powinien im się kłaniać, broń Boże się do nich odezwać, a co dopiero zaleźć za skórę. Nie lubię takich osób, więc logiczny jest fakt, że Sam nie polubiłam. Jednak... później zaszła w niej ogromna przemiana, zaczęła rozumieć swoje błędy i naprawiać je, nie irytowała i nawet ją polubiłam. Jeśli chodzi o jej przyjaciółki to były... yhm.. bardzo rzucające się w oczy. Powiem szczerze, że uważam je za pozbawione rozumu. Jednakże rozumiem, że takie było od samego początku założenie autorki, więc nie czepiam się.

To dziwne, jak wiele można o kimś wiedzieć, nie wiedząc wszystkiego. A wciąż nam się wydaje, że kiedyś nadejdzie dzień, kiedy poznamy całą prawdę.”

Myślałam, że powtarzający się ten sam dzień za czwartym, piątym razem będzie nudny i mi się znudzi, ale nic z tego! Akcja niestrudzenie gna na przód, choć zdarzały się też i takie momenty, które troszkę nudziły to jednak było ich mało i nie zwracałam na nie większej uwagi.

(...) uderza mnie, jak dziwni potrafią być ludzie. Widujesz ich każdego dnia - wydaje ci się, że ich znasz - a potem okazuje się, że nie znasz ich wcale.”

Dopatrzyłam się jednego mankamentu, dlaczego okładka jest taka wakacyjna, letnia, skoro w książce wyraźnie jest zaznaczone, że jest zima, a wszystko dzieje się 12 lutego. Trochę mnie to rozstrajało ponieważ gdy spojrzałam się w okno dostrzegałam parzące niemiłosiernie słońce, i jak tutaj wyobrazić sobie zimowy krajobraz?
`
Drobiazgi układają się w szczególny wzór mojego życia, sprawiają, że jest niepowtarzalne - jak ręcznie tkany dywan, któremu indywidualne piękno nadają drobne skazy w splocie, niewielkie dziurki, uspokoi i niedoskonałości, których nie da się podrobić."
`
„7 razy dziś” jest książką bardzo przyjemną w odbiorze, nie wybitną, ale efektownie umilającą czas potencjalnemu czytelnikowi. Ja nie żałuję, że sięgnęłam po taką opowieść. Czasami warto sięgnąć po coś lekkiego, ale też poruszającego ważne tematy, czyli kwestię życia i śmierci. Nie mogę się doczekać premiery kolejnej książki pani Oliver, niestety przyjdzie mi jeszcze poczekać.

Czasem boję się zasnąć z powodu tego, co za sobą zostawiam.”

Wydawnictwo: Otwarte
Stron: 379
Przeczytane: 03.08.2013r.
Moja ocena: 8/10

czwartek, 1 sierpnia 2013

„GONE Zniknęli. Faza szósta: Światło” - Michael Grant

Zakończenie to najlepsza część każdej historii. Koniec
 
Nie chcę aby ta recenzja była taka jak wszystkie inne. Nie chcę aby po jej przeczytaniu większość powiedziała `może kiedyś`, a tak naprawdę po „GONE” nigdy nie sięgnie. Chcę żebyście kończąc czytać ten tekst byli w pełni przekonani, że seria jest warta poznania. Jest warta tego żeby ją czytać! Może i prawdą jest (według mnie) iż drugi, trzeci, czwarty, piąty tom nie dorównał pierwszemu, ale szósty to rekompensuje!

W ETAP- ie spędzili prawie rok. Przeżyli głód, zarazę,
bezpardonową walkę o władzę, Przetrwali.
Jednak zapłacili za to wysoką cenę.
`
Teraz, gdy ratunek jest na wyciągnięcie ręki, znów można
pozwolić sobie na słabość. Przejrzysta bariera przyciąga
jak magnes. Ludzie przestają pracować, z trudem budowana
społeczność rozpada się jak domek z kart...

Radość jest jednak przedwczesna. Bariera nie znika.
Jeszcze kilka dni, a najmłodsi mieszkańcy ETAP- u zaczną
umierać z głodu na oczach bezsilnych rodziców.

...może uwolnienie z ETAP-u wcale nie będzie oznaczało dla nich prawdziwego wyzwolenia .”

Nadal nie mogę pogodzić się z tym, że to wszystko tak nagle dobiegło końca. Cały czas rozmyślam nad tym co czułam, nad tym co działo się w ETAP – ie. „GONE” niewątpliwie jest jedną z serii o których nie da się zapomnieć, jedną z tych wzbudzających w czytelniku nie tylko pozytywne emocje.

To straszne, patrzeć jak cierpi ktoś bardzo ci bliski.”

Po raz kolejny powołuję się na cytat, nie mogłam czytać jak cierpiały tak dobrze znane mi osoby. A musiałam jeszcze na to patrzeć. Patrzyłam jak są przepełnieni strachem. Jak non stop doznają zadawanego im bólu. Jak ... Nie mogłam znieść tego widoku. Nadal nie mogę gdy zamykam oczy.

(...) ludzie to banda zdradzieckich podłych słabych podstępnych tępych leniwych idiotów.”

Kochani,
Sam, jesteś bohaterem, chociaż nie jeden raz mnie irytowałeś,
tak samo jak Astrid, nie zapomnę Was oboje.
Diano, trwałam z Tobą do samego końca.
Caine, Ty psychopato, morderco, udowodniłeś, że zasługujesz na szacunek, i zdobyłeś go u mnie z całą pewnością.
Drake, ty (przepraszam za wyrażenie) chora świnio, nieraz miałam ochotę Cię zabić.
Lano, mnie także uzdrowiłaś.
Patricku, byłeś najlepszym psem na świecie.
Quinn, może dzięki Tobie zacznę jeść ryby.
Dahro, byłaś drugą najlepszą Uzdrowicielką.
Edilio, niezastąpiony przywódco.
Albercie, walnięty biznesmenie, nikt nie potrafiłby Ci dorównać.
Brianno/Bryzo, odważna, porywcza, dziewczyno, nawet nie wiesz jak bardzo Cię podziwiam.
Komputerowy Jacku, mam nadzieję, że gdzieś tam, będziesz cieszył się najlepszą grą komputerową.
Orc, wiem, że zwróciłeś się ku dobrej drodze.
Howardzie, zdradziecki przyjacielu, nigdy bym Ci nie zaufała.
Mateczko Mary, byłaś wspaniała w tym co zrobiłaś dla tych dzieci.
Pete, pływaj szczęśliwie w obłokach.
Toto, za prawdę prosto w twarz.
Taylor, jeszcze wrócę żeby z Tobą `poskakać`.
I inni...
Dziękuję Wam i wszystkim innym.
Dziękuję Ci Panie Grant.
Za najlepszą i niezapomnianą, oryginalną i nieprzewidywalną.
Historię.
Pokazującą do czego zdolne potrafią być dzieci. Tylko dzieci.
Sześć książek i 2732 strony.
Przetrwaliśmy, nie wszyscy, ale jednak
Razem z bohaterami przeżyłam:
Niepokój
Głód
Kłamstwa
Plagę
Ciemność
i dotarłam do Światła.
Więźniami ETAP-u zostało 332 dzieci.
196 wyszło stamtąd żywych.
136 poniosło śmierć.
A na koniec naprawdę się popłakałam.
W każdym z bohaterów żyjących w ETAP-ie znalazłam cząstkę siebie.
Nigdy o tym nie zapomnę.
Jeszcze raz – BARDZO DZIĘKUJĘ!
Nadal nie mogę sobie poradzić ze świadomością, że to koniec.
Dodam jeszcze, że do ETAP-u i jego więźniów jeszcze powrócę.

Pozdrawiam.
Kinga.”


Wydawnictwo: Jaguar
Stron: 373
Przeczytane: 31.07.2013r.
Moja ocena: 10/10